Bondariew o wypadku w TdP: Sprinterzy to gladiatorzy. A zrzucanie winy na organizatorów to nieporozumienie

Na rozmowę o kolarstwie umawiamy się w hali wypełnionej kilkuset rowerami. To imperium Bogdana Bondariewa, jeden z większych sklepów rowerowych na Pomorzu, a już na pewno największy w Tczewie. Bo to właśnie w mieście na Kociewiu Ukrainiec, były zawodowy kolarz, osiadł i rozwija pasję do tego sportu.

Sklep rowerowy Bogdana Bondariewa robi wrażenie nie tylko z powodu sprzętu, który tam się znajduje. Historię właściciela zdradzają dwie ściany z półkami uginającymi się od pucharów. Ten najcenniejszy ma miejsce honorowe, pośrodku, za zwycięstwo w etapie Kołobrzeg – Szczecin na Tour de Pologne 2001. W tamtym roku nazwisko Bondariew dudniło w uszach często. Znany z ofensywnego stylu jazdy sprinter, skupiał uwagę komentatorów polskiej pętli niejednokrotnie, a świetne warunki fizyczne i atletyczna budowa demaskowały, na jakiej trasie Ukrainiec poszuka swoich szans.

Apetyt na rozmowę z Bondariewem miałem od dawna. Kiedy Dylan Gronewegen spychał na barierki Fabio Jakobsena, a powtórki zostawiały wątpliwości co do oceny winy agresora, nadarzyła się najlepsza sposobność, by zapytać o opinię fachowca – kolarza, sprintera, później dyrektora sportowego kilku teamów.

– Ten wygrany przeze mnie etap TdP w Szczecinie rozgrywany był w podobnych warunkach, jakie kolarze mieli podczas feralnego finiszu w Katowicach. My także jechaliśmy z podobną prędkością 80 km/h – przypomina Bondariew. – Wiem, jak zacięta musiała być między nimi walka – dodaje.

LANG I TOUR DE POLOGNE NIE SĄ WINNI

– Zrzucanie odpowiedzialności za wypadek na organizatorów to jakieś nieporozumienie. Jechałem w największych wyścigach, od Chin, Australii przez wielkie Tour de France i Giro’d Italia. Tour de Pologne niczym nie ustępuje tym wyścigom, jest wręcz jednym z najlepiej zabezpieczonych wyścigów na świecie – twierdzi Bondariew.

Jego zdaniem, sprinterzy rywalizują w ekstremalnych warunkach, gdzie ryzyko upadku jest wliczone w ich pracę. Zawodowy peleton wymaga walki o kontrakty i pieniądze, co wpływa na dodatkową motywację osiągnięcia celu – nie zawsze idące w parze z przyzwoitością. – Jedyną przyczyną tego przykrego upadku jest ewidentny faul na zawodniku i wina Gronewegena. Zmienił trajektorię, zepchnął Holendra na barierki i musi ponieść ogromne konsekwencje – uważa Bondariew.

Rozumie jednak motywację Gronewegena. Sam zaznał przecież smaku walki o pozycję i miał świadomość, że jeden fałszywy ruch kończy się upadkiem na twardy asfalt. – Sprinterzy to gladiatorzy. Czasami nie ma możliwości osiągnąć jeszcze większej prędkości i w grę wchodzą łokcie. To jest ryzyko, które mają we krwi i jest wliczone w ich życie zawodowe. Jestem przekonany, że gdyby Jakobsen wyszedł z tego cało, gróźb ze strony Lefevere (dyr. Deceunique – Quick Step – drużyny Jakobsena) kierowanych w stronę Gronewegena by nie było – mówi.

Tour de Pologne Bondariew ogląda wnikliwie. Kiedy rozmawiamy przed południem w sobotę, jeszcze nie wiemy, że swoją postawą na trasie zadziwi młody Remco Evenpoel, zwycięzca królewskiego etapu i wielce prawdopodobny tryumfator całej 77. edycji. Nie pytałem też dlaczego akurat o 7 rano Bondariew wsiadł na rower i zrobił 80 kilometrów rozgrzewki przed sobotnią pracą w sklepie i rozmową ze mną. Przyszłość także rysuje się w świetlanych barwach. Spuściznę po sukcesach ojca ma przejąć kiedyś 5-letni dziś syn.

 Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj