Szybko przywykliśmy do wysokich standardów oferowanych przez Arkę w I-lidze. Oglądaliśmy efektowne gole, wyraźne zwycięstwa i radość z gry, która wydawała się nie mieć końca. Miała. Przeciwko GKS-owi Tychy, Arce brakowało jakości, pomysłu i wykończenia, dlatego przedrostek „niepokonana” w jej przypadku wymazujemy.
Jeszcze przed meczem z Bruk-Betem zwracaliśmy uwagę na to że zbyt szybko część obserwatorów 1-ligowych, upatrywała w Arce bezwzględnego faworyta do panowania nad 1-ligowymi losami. Mówiono o składzie zbyt silnym na potknięcia, niezdolnym do oddawania inicjatywy pozostałym zespołom. Potwierdzenia znajdowano w wysokich wygranych, dobrej organizacji gry i chemii, która niewątpliwie w zespole panuje.
KUBEŁ ZIMNEJ WODY
Zbyt lekkomyślnie jednak stwierdzono, że drużyna z północy Polski „odhaczy” sobie kolejne dni meczowe w kalendarzu, dopisując wygrane z urzędu. Kubełek zimnej wody został wylany na co bardziej rozgrzane głowy 29 września. Do Gdyni przyjechał trener Artur Derbin ze swoim GKS-em Tychy, zamierzający nie tylko stawić czoła Arce, co po prostu wyeliminować jej atuty.
Trener Ireneusz Mamrot znów zamieszał składem, postawił tym razem na Rafała Wolsztyńskiego w ataku, a usadził Macieja Jankowskiego i Adama Dancha. I tak jak wiele dobrego przez ostatnie tygodnie robił w środku Juliusz Letniowski, tak we wtorek brak jego dobrej dyspozycji, był równie wpływający na postawę całej drużyny, co wcześniejsze jego popisy. „Julek” jak pieszczotliwie nazywa go ojciec, zawodowo trener Raduni Stężyca, przeciwko tyszanom był faktycznie tylko Julkiem – zagubionym, bez pomysłu, ze sprawiającą mu kłopoty, uciekającą piłką. Podobnie było w ataku – Wolsztyński nie wykreował sobie ani jednej dogodnej sytuacji i do rozstrzygnięcia pozostaje, czy to bardziej jego, czy kolegów wina.
WYCZULI MOMENTY
Goście odpowiedzieli na to konsekwencją i pomysłem. Obrona bez problemu neutralizowała zakusy szybkich skrzydłowych gospodarzy, a w ataku goście dokładali małe cegiełki, dające im ostatecznie dwa gole. Jeden w pierwszej połowie po wzorcowo przeprowadzonym kontrataku, drugi już w drugiej, oba zresztą ładnej urody. I choć gospodarze prowadzili grę, posiadali piłkę i mieli sposobność do zmiany rezultatu, jednak nie byli w stanie zwieńczyć ataków konkretnym strzałem.
A szkoda, bo dawno przy Olimpijskiej nie było tak gorąco. Dobre wyniki zmobilizowały kibiców do zagorzałego dopingu, który z pewnością robił wrażenie tak na gospodarzach, jak i gościach. Grzechem jest przegrywać przy takiej amosferze – zupełnie zresztą nieprzypominającej pandemicznych pustek na trybunach.
6. kolejka 1. ligi: Arka Gdynia – GKS Tychy 0:2 (0:1) Biel 18’, Wołkowicz 67′
Arka: Kajzer – Kasperkiewicz, Kwiecień, Marcjanik, Marciniak – Deja, Drewniak, Letniowski, Mazek, Młyński (m) – Wolsztyński
GKS: Jałocha – Szeliga, Nedić, Sołowiej, Wołkowicz – Paprzycki, Biegański (m), Biel, Grzeszczyk (k) – Steblecki Nowak.
Paweł Kątnik