Ma siedemnaście lat, na koncie trzy tytuły mistrza Polski w zapasach, wielkie marzenia i bardzo niepewną przyszłość. Gor od kilku lat mieszka w Polsce, pochodzi z Armenii. Jego rodzica czeka na pozwolenie na stały pobyt i pracę. Jeżeli go nie otrzyma, być może niedługo będzie musiała wrócić do Armenii.
Gdyby urodził się w Polsce, miałby na imię Igor. Byłby dużą nadzieją polskich zapasów i pewnie szykowałby się do rozwijania kariery seniorskiej, marzył o medalach na mistrzostwach Europy i Świata w biało-czerwonych barwach. Nie urodził się jednak w Polsce, na imię ma Gor, ale reszta niewiele się różni. Siedemnastoletni chłopak jest dużą nadzieją polskich zapasów, ma na koncie trzy mistrzostwa Polski w kategoriach młodzieżowych i marzy o tym, by dla Polski zdobywać krążki na europejskich i światowych czempionatach. Jego przyszłość jest jednak bardzo niepewna. Gor tak naprawdę nie wie, czy będzie mógł zostać w Polsce. Na razie decyzje administracyjne są dla rodziny Hovsepyan niekorzystne. Złożyli odwołanie, czekają na kolejną odpowiedź.
„JUŻ SIĘ PRZYZWYCZAIŁEM”
Rodzina Hovsepyan mieszka w Gdyni. Dzieci – Gor i Laura – chodzą do szkoły. Deklarują, że tutaj czują się dobrze, mają kolegów, chcą zostać na stałe. Gor każdy dzień ma rozplanowany. Rano szkoła, zazwyczaj zaczyna między 8 a 9. Czasem skończy na tyle wcześnie, że zdąży wrócić do domu i chwilę odpocząć. Potem pakuje plecak i znów wychodzi. Wsiada w SKM-kę na przystanku Gdynia Wzgórze Św. Maksymiliana. Jedzie do Wrzeszcza, tam przesiadka i pociąg do Kartuz. Podróż w jedną stronę trwa półtorej godziny. Trening kończy się o godz. 19, pociąg powrotny rusza o 20:40. W domu Gor jest około 22:15, czasem trochę szybciej, jeżeli tata akurat może odebrać go z przystanku. I tak codziennie, od poniedziałku do piątku. – Jakoś sobie radzę, już się przyzwyczaiłem – bagatelizuje nastolatek.
Wysiłek nie idzie na marne. Chłopak jest utalentowanym zapaśnikiem. Może walczyć w młodzieżowych mistrzostwach Polski, w których zdobył już trzy złote medale, ale by startować na arenie międzynarodowej w biało-czerwonych barwach, musi mieć obywatelstwo. A to o takich sukcesach myśli. – Ja mam cele. Jednym z nich jest zrobienie medalu na mistrzostwach świata lub Europy. Na razie nie mogę startować, właśnie przez papiery. Ale myślę, że kiedyś się uda – opowiada.
„CAŁA WARSZAWA SŁYSZAŁA, JAK KRZYCZAŁEM”
Zapasami zaraził go wujek, kuzyn taty. Trenował we Francji, wywalczył trzecie miejsce na mistrzostwach starego kontynentu. Dla Gora stał się inspiracją. Wybór tego sportu popierał też tata. – On sam wybrał zapasy. Przyszedł do mnie i powiedział: „tata, zabierz mnie na treningi”. Najpierw przez dwa lata trenował gimnastykę, potem już zapasy – tłumaczy Karen.
– Na pierwszych zawodach walczyłem w kategorii do 23 kilogramów, tak mało wtedy ważyłem. Nie potrafiłem nawet dobrze rzutu, który zrobiłem, ale wygrałem – uśmiecha się Gor i wylicza sukcesy. Największe to trzy mistrzostwa Polski kadetów, mniejszych wygranych jest mnóstwo, medalami mógłby obdzielić całą rodzinę i każdy miały pokaźną kolekcję. Największym kibicem jest tata. Jeżeli tylko może, jeździ z synem na zawody. – Oczywiście, że krzyczę podczas jego walk. Czuję się, jakbym sam walczył. W Warszawie całe miasto słyszało moje krzyki – śmieje się Karen. Gor też się uśmiecha i przekonuje, że to ważne wsparcie.
(Fot. Archiwum prywatne)
Sukcesy młodzieżowe nie zawsze przekładają się na dużą karierę seniorską. O szanse Gora zapytaliśmy więc człowieka, który na zapasach zjadł zęby. – Jeżeli ktoś trzy lata z rzędu zdobywa mistrzostwo Polski, a robi to w momencie, kiedy zmienia się jego wzrost, waga, ma innych przeciwników, a mimo tych zmian on i tak wygrywa, to znaczy, że to jest chłopak z potencjałem – tłumaczy Andrzej Pryczkowski, prezes GKS Cartusii Kartuzy, której zawodnikiem jest Gor. – Myślę, że warto pomóc mu w stabilizacji jego sytuacji tutaj. Nie tylko ze względu sportowego, ale też ludzkiego – dodaje.
„TYLKO BÓG WIE, CO BĘDZIE”
Rodzina nie wie, jaka czeka ją przyszłość. Chcą zostać w Polsce, Karen nie wyobraża sobie powrotu do Armienii. – Tutaj nam jest dobrze, od początku. Pomagają nam znajomi Ormianie, ale też Polacy, bo bez pracy jest trudno. Trzeba czekać. Najgorzej, że nie wiemy, kiedy będą dokumenty. Dla nas najważniejsze są dzieci, mają tu kolegów, chodzą do liceum i technikum. I co, mamy to wszystko zostawić? Tu jest spokojnie. Gor wraca późno, ale ja jestem spokojny. Tam tak nie było. Ja nie byłem tak spokojny, tutaj znam już ludzi, wiem, którędy chodzi. Nie wiemy, co będzie dalej, tylko Bóg to wie – kończy Karen.