Było jak za najgorszych czasów PKP – skład się spóźnił, w środku wagon był nieogrzewany, do tego trzeba było dopłacić za miejscówkę, której później zabrakło. Gra Arki Gdynia wyglądała jak koszmar najgorszej podróży. Gdyńska lokomotywa zastygła w koszykarskim marazmie i skompromitowała się w Zielonej Górze, przegrywając z Zastalem 58:104.
Na trasie Gdynia – Zielona Góra kursuje z pewnością pociąg o regularnej trasie i niezmienionych godzinach. Oba kierunki bowiem wybitnie sprzyjają zmianom barw, w efekcie na zielonogórskim parkiecie spotkali się ex-Arkowcy w barwach Zastalu, z ex-zastalowcami w trykotach Asseco. W podróżach jednak zawsze lepsze jest wyjeżdżanie niż wracanie, dlatego to wojażerzy znajdujący się obecnie na kursie Gdynia – Zielona Góra, mają więcej radości od tych, którzy zakotwiczyli w Gdyni.
JAKOŚĆ ZASTALU
Metafora podróżnicza pada tutaj zupełnie nieprzypadkowo. Oto Adam Hrycaniuk, dobiegający w koszulce Asseco końca swojej kariery, dwukrotnie obierał kurs Gdynia – Zielona Góra – Gdynia, osiągając złota Mistrzostw Polski na obu krańcach mapy kraju. W inną podróż wybrał się Marcel Ponitka, dziś Mistrz Polski i jeden z najlepszych defensorów ligi w koszulce Zastalu, przed dwoma laty zaledwie żółtodziób w naszpikowanym gwiazdami brązowym medaliście z Gdyni. Podobnie wygląda szlak Filipa Puta – do 2018 roku podopiecznego Przemysława Frasunkiewicza, dziś pożytecznego rezerwowego Zastalu.
W przeciwnym kierunku, czyli do Gdyni z Zielonej Góry przybywali zawodnicy, którym skończyły się argumenty sportowe w Zastalu. Wspomniany wcześniej Hrycaniuk jest najjaskrawszym przypadkiem, ale nie jedynym, bo swojego szczęścia w mniej wymagającym teamie poszukuje także Mikołaj Witliński. I tę dysproporcję brutalnie zweryfikował w środę parkiet. Kompletna drużyna gospodarzy spotkała się ze zdziesiątkowanym zespołem gości. Idealnie zaprogramowana machina, trafiająca do kosza rzut za rzutem, obserwowała bezradność rywala tak w trudnych jak i prostych elementach rzemiosła.
CO POWIE FRANC W GŁUCHYM POCIĄGU
Można się nad gdynianami pastwić, wytykać jak wyglądała potyczka, śmiać się z Mateusza Kaszowskiego. A można po prostu całej tej bandzie współczuć mnogości błędów, złych wyborów, braku wsparcia w kolegach i permanentnej niedyspozycji. Arce w Zielonej Górze nie wychodziło zupełnie nic. Nie potrafiła ona nie tylko zniwelować atutów rywala, ale też choćby wyeksponować jednego swojego – ot choćby totalnie zdominowanego Przemysława Żołnierewicza.
To był mecz z serii tych, które należałoby zakończyć po dwóch kwartach. Wszystko było wiadome, dopowiedziane, kwestią sporną pozostawał tylko rozmiar kary, jaką wymierzał Mistrz Polski. Do półmetka było to 26 punktów. Po trzech kwartach już 47 punktów różnicy, by spuentować to wstydliwym 104:58. Doprawdy trudno zgadnąć, czy 500 km dzielące Gdynię od Zielonej Góry będzie sprzymierzeńcem Przemysława Frasunkiewicza, czy wrogiem? Wtem czeka go kilka długich godzin… no właśnie, czego? Krzyku reprymendy? Wymownej ciszy, czy może złości którą trudno będzie ukryć?
Z jednej strony trudno wierzyć, że spotkały się dwa zawodowe zespoły, grające na tym samym poziomie rozgrywek, niedawno mierzące się ramię w ramię o brąz fazy play-off. Z drugiej zaś należy docenić niebywałą regularność podopiecznych Żana Tabaka, ich optymalną dyspozycję, pomysł, instynkt dołożenia rywalowi więcej niż mu się należało. Tam nawet nie było jasnego bohatera – byli bohaterowie, obdzielający się 33-ma asystami, z aż pięcioma zawodnikami osiągającymi zdobycz ponad 10-punktową.
Arce pozostaje uczyć się od najlepszych, oraz uczyć się na własnych błędach. W tym wypadku błędach absolutnych, dających nadzieję, że bardziej już się pogubić nie da.
12. kolejka Energa Basket Ligi: Zastal Zielona Góra – Asseco Arka Gdynia 104:58 (21:15, 28:8, 31:10, 20:15)
Zastal: Lundberg 13, Williams 9, Ponitka 10, Berzins 19, Groselle 14, Richard 11, Put 9, Freimanis 9
Asseco: Żołnierewicz 10, Wadowski 5, Kaszowski 0, Wołoszyn 2, Czerlonko 7, Hrycaniuk 2, Dylewicz 2, Witliński 19, Pluta 6.
Paweł Kątnik