Marcelo Bielsa przekonuje, że nie interesuje go wygrywanie w słabym stylu. Jego drużyna ma grać dobrze, a dzięki temu wygrywać. Arka w meczu z Zagłębiem Sosnowiec zaprezentowała coś dokładnie odwrotnego. Gdynianie grali bardzo słabo, ale cel osiągnęli. Wygrali 2:0. – Julek, proszę Cię, zachowaj spokój – krzyczał błagalnie z ławki rezerwowych Ireneusz Mamrot. Nazwisko środkowego pomocnika raz po raz padało z ust szkoleniowca. To Letniowski miał uspokoić i ustawić grę Arki. Rzeczywistość wyglądała jednak tak, że gdynianie z utrzymywaniem się przy piłce kompletnie sobie nie radzili.
Straty, straty i jeszcze raz straty – tak wyglądała gra żółto-niebieskich. Po dwóch szybko stworzonych sytuacjach – obie zmarnował Maciej Jankowski – gdynianie kompletnie stracili umiejętność rozgrywania piłki. Szymon Pawłowski w barwach Zagłębia notował przechwyty na prawym skrzydle i ruszał z kolejnymi kontratakami. Szczęście Arki polegało na tym, że rywale w ataku grali dobrze dopóki nie zbliżali się do pola karnego. W okolicach szesnastki wyglądali jednak mizernie.
INDYWIDUALNY IMPULS I NIC WIĘCEJ
Arka o grze zespołowej mogła zapomnieć. Wymienienie trzech podań, które napędzałyby grę, najczęściej było zbyt wymagającym zadaniem. Trzeba było liczyć na indywidualne akcje, a tu przydał się Mateusz Młyński. W swoim stylu, niewzruszony wcześniejszymi niepowodzeniami, wpadł w pole karne i został sfaulowany. Jedenastkę dobrym strzałem wykorzystał Letniowski, trafiając tuż przed przerwą.
Druga połowa wiele nie zmieniła. Letniowski lepiej radził sobie, kiedy Mamrot przesunął go wyżej, a Rafała Wolsztyńskiego zastąpił defensywnym pomocnikiem Łukaszem Soszyńskim. Arka znów szybko stworzyła sobie sytuację, ale Adam Danch po efektownym strzale minimalnie chybił. A później znów oglądaliśmy festiwal podawania do rywala, wybijania do nikogo i generalnie mizernego grania. Zagłębie szukało swoich szans, na lewej stronie problemy stwarzał gospodarzom Patryk Małecki, ale najlepsze okazje goście mieli po średniej jakości dośrodkowaniach i zamieszaniu w polu karnym. Najgroźniejszy strzał zza pola karnego na ciało przyjął Danch.
POWTÓRKA Z „ROZRYWKI”
Wydawało się, że gdynianie do końca będą szarpali się, próbując utrzymać minimalne prowadzenie, ale niespodziewanie różnicę zrobił Mateusz Żebrowski. Ruszył prawą stroną, ściął do lewej nogi i uderzył, a po rykoszecie piłka wpadła do siatki. Znów ta sama historia – indywidualna akcja zamiast drużynowej. W 79. Minucie mecz był praktycznie rozstrzygnięty.
To nie było dobre spotkanie Arki, nie było ono nawet poprawne. Gdynianie po dwóch indywidualnych błyskach wygrali, ale taki styl nikogo nie może zadowolić. Momentami żółto-niebiescy prezentowali się po prostu fatalnie.