Nieprawdopodobna historia w Gdyni. I-ligowa Arka po rzutach karnych pokonała Piasta Gliwice w półfinale Pucharu Polski i po raz trzeci w ciągu czterech lat powalczy o to trofeum. Dzieło zwieńczył Marcus da Silva, który wytrzymał próbę nerwów i wprowadził żółto-niebieskich do finału. Ten mecz złotymi zgłoskami zapisze się w historii Arki Gdynia. Choć nad morze przyjechał zespół niemal bez wad, stawiany jako wyraźny faworyt do końcowego triumfu w Pucharze Polski, to jednak poległ w Gdyni ze skazywanym na pożarcie I-ligowcem. Regulaminowy czas gry i dogrywka nie przyniosły goli, ale gdynianie okazali się lepsi w próbie jedenastek i to oni pojadą do Lublina powalczyć o trofeum.
Historia jest nieprawdopodobna, bo wymyka się wszelkim ramom. Gola otwierającego drzwi Arce do wyjazdu do Lublina strzelił Marcus da Silva – głęboki rezerwowy, który jeszcze kilka miesięcy temu bliski był odejścia z klubu, a teraz wprowadzony w końcówce za kontuzjowanego Hiszpańskiego, dał złote trafienie.
Jak zaprzeczyć piłkarskiej logice? Polacy są mistrzami w zapamiętywaniu wygranych bojów nie-do-wygrania. Remis z Anglią na Wembley, czy Polska-Niemcy w Warszawie przed kilkoma laty. Perspektywa Arki Gdynia była nieco węższa. Zakładała wyeliminowanie drużyny na polskie warunki zjawiskowej – grającej przed kilkoma miesiącami w europejskich pucharach, stworzonej przez niesamowitą rękę trenera Fornalika, niemal bezbłędnej w ostatnim półroczu. Dla Arki było to jednak mini-Wembley, okazja do meczu-symbolu, bo przecież oba zespoły to dwa różne światy. Od mniej więcej roku cierpliwość i wierność kibiców z żółto-niebieskim DNA wystawiana jest na próbę. A to zmiany właścicielskie, a to roszady na trenerskim stanowisku, a to w konsekwencji spadek i nie tak wcale satysfakcjonująca gra na zapleczu. Dlatego starcie z Piastem było gigantyczną okazją, by przypomnieć sobie to, co najwspanialsze w historii klubu, poczuć też delikatny powiew Ekstraklasy, zagrać znowu o stawkę – i to jaką!
OPANOWALI NERWY
Czy gdynianom zadrżały nogi? Bez wątpienia… Ale tylko przez pierwszy kwadrans. To wtedy Piast osiągnął największą przewagę, stworzył świetną okazję do zdobycia gola, a I-ligowiec wydawał się sparaliżowany, gubił piłkę w prostych sytuacjach. Przetrwał jednak momenty kryzysowe, by w kolejnym kwadransie się rozluźnić i nawet poważnie pogrozić palcem Piastowi. Brakowało jednak esencji – spokoju, który pozwoliłby Maciejowi Rosołkowi lub Harisowi Memiciowi sfinalizować akcję golem. Na przerwę gospodarze schodzili z przekonaniem, że nie taki straszny ten Piast, jak go malują, zresztą należy zauważyć, że goście z Ekstraklasy nie prezentowali wybornej formy.
Bardzo podobnie było przez kolejne dwie godziny. Najpierw kiedy udało się doprowadzić do dogrywki, później, kiedy goście pudłowali w karnych. Jak więc nie wierzyć w termin: ściany pomagają gospodarzom? Stadion Miejski czuwał nad gdynianami, zarówno w końcówce regulaminowego czasu, kiedy pudłował Badia i mylił się Świerczok, oraz wtedy gdy Kacper Krzepisz w bramce wytrzymał ciężar odpowiedzialności i wybronił jedenastkę Rymaniaka.
Arka zagra więc 2 maja na Stadionie w Lublinie, ale nnajpierw spokojnie rozsiądzie się w fotelach i poczeka na przeciwnika. Będzie nim Cracovia lub Raków Częstochowa które zagrają 14 kwietnia.
Półfinał piłkarskiego Pucharu Polski: Arka Gdynia – Piast Gliwice 0:0 po dogrywce, karne: 4-3.
Awans: Arka, która w finale 2 maja w Lublinie zmierzy się ze zwycięzcą zaplanowanego na 14 kwietnia meczu Cracovia – Raków Częstochowa.
Żółta kartka: Arka – Mateusz Żebrowski, Arkadiusz Kasperkiewicz; Piast – Jakub Czerwiński.
Sędzia: Bartosz Frankowski (Toruń). Mecz bez udziału publiczności.
pkat