O Arce nadal mówi w pierwszej osobie liczby mnogiej: nie „wy”, a „my”. Gdy tylko może, ogląda poczynania żółto-niebieskich w 1. Lidze, a kiedy nie jest to możliwe – o wyniku na bieżąco informuje go telefoniczna aplikacja. − Beze mnie będzie troszkę ciężko, ale mam nadzieję, że ten puchar będzie nasz – mówił żartobliwie w rozmowie z Radiem Gdańsk.
Kontynuujemy cykl wspomnień przed niedzielnym, trzecim w przeciągu ostatnich pięciu lat finałem Arki w Pucharze Polski. Cztery lata temu, gdy strażnikiem broniącym dostępu do żółto-niebieskiej bramki na Stadionie Narodowym był Pavels Steinbors, po przeciwnej stronie boiska do historii Arki przechodził on: 21-letni wówczas Gruzin, który swoim golem na 2-1 przypieczętował zdobycie długo wyczekiwanego w Gdyni trofeum.
Posłuchaj rozmowy z Luką Zarandią:
„STARAM SIĘ NIE ZAPOMNIEĆ JĘZYKA POLSKIEGO”
Luka Zarandia odszedł z Arki latem 2019 roku, podpisując kontrakt z belgijskim Zulte Waregem. W Belgii miał wiele do udowodnienia, jednak Gdynię opuszczał z dużą nostalgią. − Szukałem drużyny, a znalazłem rodzinę – mówił, żegnając się z kibicami.
Od tamtego czasu minęły już prawie dwa lata, ale losy Arki wciąż nie są Gruzinowi obojętne. − Niedobrze, że nie jesteśmy teraz w Ekstraklasie. Ale będzie dobrze! – mówił w ubiegły weekend w rozmowie na antenie Radia Gdańsk.
Nadal też świetnie radzi sobie rozmawiając po polsku, choć jak przyznaje, stało się to dla niego większym wyzwaniem.
− Polski pamiętam, ale jest trudniej, gdy nie używam go tak często. Jak byłem w Polsce, mówiłem codziennie, a teraz nie znam tu żadnego Polaka. Ale staram się go nie zapomnieć – przyznaje.
PANDEMIA I KONTUZJA POKRZYŻOWAŁY MU PLANY
Gdynię Luka mógł opuścić już rok wcześniej, niż ostatecznie miało to miejsce. Utalentowany zawodnik zwrócił uwagę takich klubów jak Manchester United czy Napoli, które – to nie żart! – wysyłały na gdyńskie trybuny swoich obserwatorów. Niestety, niedługo przed oknem transferowym w 2018 roku, Zarandia doznał kolejnej kontuzji – która w efekcie zatrzymała go w Gdyni na kolejny rok.
Ostatecznie, latem 2019 roku podpisał trzyletni kontrakt – z opcją przedłużenia o kolejny rok – z jedenastym wówczas w tabeli belgijskiej ekstraklasy Zulte Waregem, rozpoczynając nowy etap w swojej karierze.
Jak minęły mu ostatnie dwa lata? − Gdy przyjechałem do Belgii, od razu zacząłem grać i wszystko było dobrze. Później miałem problemy z trenerem, więc pojechałem do Kazachstanu, na wypożyczenie – opowiada.
− Nie mogę powiedzieć, że te dwa lata były fantastyczne. W zeszłym roku zagrałem dwa mecze, teraz sezon już się skończył, więc w nim też nie zagram. Mogło być lepiej, ale nie lubię narzekać, dlatego powiem, że jest okej – mówi szczerze, będąc na ostatniej prostej leczenia długiej kontuzji.
KWARANTANNA W KAZACHSTANIE
Na wspomniane wypożyczenie trafił w lutym 2020 roku, do drugiego w ubiegłym sezonie zespołu kazachskiej Premier League, Tobołu Kustanaj.
− Niestety, zaczął się koronawirus. Po dwóch meczach siedzieliśmy w domu, nie mogliśmy już grać – wspomina Zarandia.
− Gdy przyjechałem do Kazachstanu, wirus był już w Europie. W Gruzji też było wiele przypadków. W mieście, w którym mieszkałem – Kustanaj – mówiono z kolei, że przypadków nie ma wcale. Nie było ono duże, miało około 200 tysięcy mieszkańców. Ostatecznie, gdy tylko sprowadzono testy, okazało się, że w całym Kazachstanie też jest ich już bardzo dużo, opowiada.
− W moim zespole koronawirusa zdiagnozowano wtedy u bodajże dziewięciu chłopaków. Tym, którzy go nie mieli, kazano zostać w domu. Przez około miesiąc nie mogłem nigdzie wychodzić, żeby nie mieć kontaktu w ośrodku treningowym z chłopakami. Ostatecznie w domu przesiedziałem praktycznie całych sześć miesięcy – wspomina.
„USŁYSZAŁEM, ŻE NIE BĘDĘ GRAŁ OD 7 DO 9 MIESIĘCY”
Gdy pierwsza fala pandemii zaczęła odpuszczać, część lig wróciła do sportowej rywalizacji. Inne, spisując sezon na straty, postawiły na sparingi, by walczyć o formę swoich piłkarzy na kolejną kampanię.
− Przed moim powrotem do Belgii mieliśmy mecze towarzyskie. Podczas jednego ze spotkań chłopak z drużyny przeciwnej kopnął mnie, próbując odebrać mi piłkę. Doznałem urazu kolana, ale powiedziano mi, że nie będzie konieczna operacja – opowiada były zawodnik Arki.
− Po powrocie do Belgii odbywałem specjalne treningi, ukierunkowane na kolano. Ale kiedy wróciłem do treningów z zespołem, podczas jednego ze sprintów zerwałem więzadło. Skończyło się tak, że usłyszałem, że nie będę grał od siedmiu do dziewięciu miesięcy – wspomina.
KONTUZJA W TRAKCIE PANDEMII
Niedługo po feralnym zdarzeniu, 1 września 2020 roku, Luka Zarandia przeszedł w szpitalu w Gandawie półtoragodzinną operację. Po niej czekała go wielomiesięczna rehabilitacja.
− Pierwsze dwa, trzy tygodnie, być może nawet miesiąc, nie mogłem chodzić. Nie mogłem nic robić, bo miałem unieruchomione kolano – opowiada.
Najpierw, by pomóc, przyjechała do Belgii Luki mama. Później pomagali koledzy z drużyny.
− Najgorsze są pierwsze trzy miesiące. Ponadto, rehabilitacja jest strasznie, strasznie nudna. Nie możesz kopnąć piłki, tylko biegasz i robisz treningi na kolano – zdradza piłkarz.
− Za mną już siedem miesięcy, został więc miesiąc, dwa i czekam na to, żeby znów zacząć trenować z zespołem. Teraz trenuję, ale nie wchodzę w kontakt, nie gram w małe gry na boisku. Ale resztę już robię – mogę już kopnąć piłkę, biegam, mówi zadowolony.
„BEZE MNIE MOŻE BYĆ CIĘŻKO!”
Na pytanie, co będzie robił 2 maja, Luka odpowiada żartobliwie: − Jeśli powiem, że będę oglądał finał, uwierzysz mi?
Za chwilę, już całkiem na poważnie, dodaje: − Gdyby była na to szansa, chciałbym móc przyjechać i obejrzeć ten mecz na żywo. Teraz nie jest to możliwe, ale będę oglądał i kibicował Arce całym sercem – zapowiada.
− Beze mnie będzie troszkę ciężko, ale mam nadzieję, że ten puchar będzie nasz – powraca do żartobliwego tonu.
− Mam jeszcze kontakt z Marcusem, z Deją. Napiszę do nich przed finałem, mam nadzieję, że dodatkowa motywacja pomoże.
DRUGI LUKA?
Najchętniej, bez wątpienia, sam pomógłby na boisku. Tegoroczny finał będzie jednak zupełnie inny od dwóch poprzednich. W obecnej szatni Arki na palcach jednej ręki policzyć można zawodników, którzy pamiętają Lukę z czasów, gdy dzielił z nimi w Gdyni żółto-niebieską szatnię.
Który z obecnych piłkarzy, zdaniem Luki Zarandii, może zaskoczyć w finale tak, jak w 2017 zrobił to on?
− Drugi Luka? Teraz to chyba Marcus! Jest jak wino. Dobrze gra, strzela – mówi bez chwili zawahania Zarandia. − Myślę, że piłkarze z doświadczeniem, tacy jak Marcus, mogą w finale zrobić dużo – kontynuuje.
Gruzinowi wyjątkowo przypadł do gustu także Christian Alemán oraz wypożyczony z Lecha Juliusz Letniowski.
„NIE MUSISZ OGLĄDAĆ, BĘDZIE 2-1!”
W zwycięstwo Arki Luka Zarandia wierzy mocno, żałuje jednak, że zawodnicy nie doświadczą tego, czego podczas finału w 2017 roku mógł doświadczyć w jej barwach on sam.
− Niedobrze, że piłkarze, którzy obecnie grają w Arce nie poczują tego, co czuliśmy my, dlatego, że na trybunach nie będzie kibiców. Do dziś pamiętam ten żółto-niebieski sektor – wspomina z nostalgią. − Muszą wygrać ten finał bez nich – dodaje.
− Zdarzało mi się grać w Gdyni bez kibiców i nawet jak oglądam mecz przy pustych trybunach, to mam czasami wrażenie, że to spotkanie towarzyskie – wyjaśnia.
Jednocześnie przyznaje, że nadal, gdy tylko ma taką możliwość, ogląda mecze swojej byłej drużyny. – A jak nie oglądam, bo nie mam czasu albo mam trening, zawsze mam ustawione powiadomienia w aplikacji i przynajmniej mogę śledzić, jak układa się wynik – zdradza.
Ten niedzielny, jak typuje? − Niech będzie to ten sam wynik, na jaki zagraliśmy my: 2-1. Nawet nie musisz patrzeć, tak będzie! – żartuje ponownie.
− Trzymam za was mocno kciuki i mam nadzieję, że wygramy ten finał – podsumowuje.