Były dwa strzeleckie festiwale, trzy zwycięstwa z rzędu, ale Korona Kielce zakończyła passę Arki. Gdynianie tym razem nie potrafili znaleźć drogi do bramki rywala, ale potrafili zachować czyste konto. Mecz na szczycie rozczarował, a bezbramkowy remis wydaje się sprawiedliwy. Piłkarze Arki w ostatnich dwóch meczach chyba wyczerpali limit strzelonych goli. GKS Bełchatowa i ten z Jastrzębia-Zdroju otrzymały po pięć ciosów, ale już Korona z Gdyni wróciła bez jakiegokolwiek bagażu bramkowego. Plusem jest fakt, że kielczanie także nie potrafili znaleźć drogi do bramki Daniela Kajzera. I chyba oba zespoły swoje cele w ten sposób zrealizowały, bo grały tak, jakby przede wszystkim chciały nie stracić bramki.
Arka pazury pokazała mocniej w samej końcówce. Ostatni kwadrans przebiegał całkowicie pod dyktando żółto-niebieskich, dominowali, stwarzali sytuacje, ale problemem było doprowadzenie do klarownej sytuacji. Płaskie dogrania z bocznych sektorów w pole karne kończyły się na nogach obrońców, dośrodkowania też nie przynosiły efektu. Blisko gola był Maciej Rosołek, który strzał Olafa Kobackiego chciał zamienić w asystę, samemu zdobywając bramkę, ale po pierwsze świetnie zachował się Konrad Forenc, a po drugie „Rossi” i tak był na spalonym.
BEZZĘBNI NAPASTNICY
Instynktu zabrakło w pierwszej połowie Karolowi Czubakowi, który długo zbierał się do uderzenia z lewej strony i ostatecznie został zablokowany. To nie był jego dzień. Problemy miał z podejmowaniem dobrych decyzji, szybkim reagowaniem i znajdowaniem sytuacji. Dariusz Marzec po godzinie stracił cierpliwość i do gry posłał Artura Siemaszkę. Rosołek w końcówce też znalazł się na ławce rezerwowych, a szans szukał Mateusz Żebrowski, ale i on nie potrafił zrobić różnicy.