Jednym punktem ulegli Anwilowi we Włocławku koszykarze Grupy Sierlccy Czarni Słupsk. Wynik 78:77 jest stanem po pierwszej odsłonie batalii o brązowy medal Energa Basket Ligi. Druga połowa, w sobotę, w Słupsku.
Dziwna jest w koszykówce sytuacja, w której rezultat spotkania, wygrana lub przegrana, o niczym nie decyduje, ale wynik punktowy ma już swoje znaczenie. Brąz zdobędzie bowiem drużyna, która będzie lepsza w dwumeczu, w ogólnym bilansie punktowym. To system znany bardziej z rozgrywek pucharowych w piłce nożnej. Przegrana jednym puntem oznacza więc realnie tyle, że medal da Czarnym każde zwycięstwo w meczu rewanżowym w Słupsku wyższe niż jednym punktem.
KTO SIĘ ZMIEŚCI POD KOSZEM
Ale i tak Czarni mogli wygrać ten mecz, co zawsze dodaje prestiżu i pewności. Choć Anwil rozpoczął spotkanie lepiej, to tylko do momentu kiedy przebywał na boisku Żiga Dimec, potężny reprezentant Słowenii, który wykorzystywał pod koszem Czarnych swoją przewagą siły i wzrostu. Dobrze dostrzegany przez partnerów seriami zdobywał punkty przy nieco biernej postawie Mikołaja Witlińskiego. Czarni mają jednak w swoich szeregach Billy Garretta, który jest w niesamowitej formie od kilku spotkań. Chwilę po tym, jak zmęczony Dimec usiadł na ławce rezerwowych, Czarni prowadzili już 20:12, m.in. dzięki popisom Garretta, który zaliczył nawet akcję czteropunktową.
Mecz widowiskiem pięknym nie był, a utrudzone i doświadczone półfinałowym bojem zespoły (Czarni maratonem ze Śląskiem) musiały wykrzesać z siebie jeszcze trochę silnej woli, determinacji i oczywiście umiejętności. Z tym ostatnim było różnie w obu zespołach. Piłka nie chce już tak słuchać, jak w trakcie sezonu. Wypadała z rąk, leciała daleko od kosza, sprawiała kłopoty z opanowaniem. Kto się lepiej opanuje, lepiej mus idzie. Tak wyglądał ten mecz.
W Czarnych świetny był wspomniany Garrett, a w Anwilu James Bell. Słabiej grali ci, którzy niedawno jeszcze brylowali w swoich drużynach – Marek Klassen i Jonah Mathews. Klassen i tak zagrał dużo lepszy mecz niż ten ze Śląskiem, decydujący o wejściu do finału. Znów zagrał bowiem jak prawdziwy rozgrywający (siedem pysznych asyst), świetnie dogrywając piłkę Witlińskiemu. Raziły za to przedziwne, niewymuszone straty i raziłaby także skuteczność, gdyby nie to, że Kanadyjczyk trafił jednak trzy trójki, jedna ważniejsza od drugiej. Przesłoniły one wadę w postaci nazbyt forsownie oddawanych pozostałych rzutów.
DLACZEGO STRZELA LEWIS?
Jeśli jednak chodzi o fatalną selekcję, czyli złe decyzje rzutowe, nikt w Czarnych nie przeskoczył w środę Marcusa Lewisa. Jakiż jest to chimeryczny gracz. Całkiem nieźle bronił, sensownie podawał (pięć asyst), ale uparł się ostrzeliwać kosz rywali niczym karabin maszynowy. Oddał w tym meczu aż 20 rzutów, w większości znacznie niecelnych, w tym aż sześć z dystansu. Pudłował niemiłosiernie, a partnerzy wciąż darzyli zaufaniem odnajdując na dobrych, otwartych pozycjach. Kiedy jednak Lewis zagrał od czasu do czasu w swoim stylu, sprytnie znajdując sobie więcej miejsca bliżej kosza rywala, był dużo bardziej skuteczny. Jego 13 punktów ma więc swoją wartość, obniżoną z kolei przez pięć kiepskich strat wykonanych w stylu: „wkozłuję sobie piłkę w nogi”.
Sam mecz był wyrównany, ale co ciekawe stroną z większą inicjatywą byli Czarni, choć spotkanie rozgrywano się przecież we Włocławku, w hali Mistrzów przy pełnych trybunach i ogłuszającym dopingu. Czarni potrafili nieźle zachować się w obronie i skończyć świetnie kilka akcji ofensywnych, prowadząc kilkukrotnie różnicą 5-7 punktów. Gdyby nie niesamowita trójka Mathewsa równo z syreną kończącą II kwartę, na przerwę mogli schodzić z bardziej efektowną przewagą niż trzy punkty.
Podobnie tuż po przerwie, mecz toczył się z lekką przewagą słupszczan, którzy przy odrobinie lepszych decyzjach w ataku mogli nawet wysoko prowadzić. Stało się inaczej. Od wyniku 50:50 w połowie trzeciej kwarty spotkanie wyrównało się na dobre, a w czwartej kwarcie to Anwil złapał wiatr w żagle. Gospodarzom wpadło kilka trójek i wydawało się, że za chwilę niesieni dopingiem gospodarze przemogą gości i uzyskają znaczącą przewagę, tak ważną przed rewanżem. Nic z tego. Czarni znów pokazali charakter i grę do końca, tak jak przez cały sezon. Odrabiali straty stopniowo, a po trójce, co zabrzmi jak paradoks, nieskutecznego Lewisa, objęli nawet prowadzenie 75:74, dwie minuty przed końcem. Te koszykarskie zapasy minimalnie wygrał ostatecznie Anwil, choć Czarni mieli jeszcze akcję na zwycięstwo, ale Lewis przestrzelił i nie został bohaterem meczu. W samej końcówce nawet rzuty wolne, które niespodziewanie oba wykorzystał słabo je ostatnio wykonujący Witliński, mogą mieć znaczenie w ostatecznym rozrachunku tej konfrontacji.
CO TERAZ? TERAZ MEDALE
Ostateczny rozrachunek nastąpi w sobotę w hali Gryfia, o godz. 17.30. Anwil niczym wielkim nie zaimponował. Miał Bella, kilka świetnych minut na tle szarzyzny Kendala Dyksa i Mathewsa, niezłe momenty Dimca i Luka Petraska. Czarni jako zespół wypadli nieźle. Nie ma wątpliwości, że oba zespoły chcą sięgnąć po brązowy medal mistrzostw Polski. Bo po prostu jest to cenne trofeum, dodatkowo premiowane kwotą 100 tys. złotych. Czarnych stać na osiągnięcie tego sukcesu, co byłoby przepięknym ukoronowaniem niesamowitego, pierwszego sezonu po wejściu do ekstraklasy, który i tak długo będzie wspominany. Potrzebują to tego po prostu rozegrania dobrego meczu w Słupsku. Nawet bez większych fajerwerków. Z drugiej strony ostatnio mają z tym problem, aby taki mecz we własnej rozegrać. Mecz, po którym na szyjach słupskich koszykarzy zawisną medale, a Grupa Sierleccy Czarni Czarni Słupsk ku euforii kibiców wznieśli efektowny puchar.
Anwil Włocławek – Grupa Sierleccy Czarni Słupsk 78:77 kwarty: 15:20, 19:17, 25:23, 19:17
Anwil: Mathews 12(2×3), Kowalczyk 3(1), Petrasek 10, Dimec 12, Bell 25(2) oraz Dykes 11(1), Szewczyk 5(1) Łączyński 0
Czarni: Garrett 22(3×3), Lewis 13(1×3), Beech 9(2), Klassen 11(3), Witliński 13 oraz Musiał 4(1), Young 5
Krzysztof Nałęcz