Trwa szukanie winnych chaosu organizacyjnego, który sprawił, że finał piłkarskiej Ligi Mistrzów na Stade de France zaczął się z prawie 40-minutowym opóźnieniem. Większość analiz dotyczy nie tego, dlaczego Liverpool nie wykorzystał swoich przewag nad Realem, ale kto „zawalił” organizację najważniejszego w tym roku wydarzenia piłkarskiego w Europie.
Około godziny 20:45 na ekranie wyświetlono informację, wyczytaną też przez spikera, że z powodu późnego przybycia niektórych kibiców, mecz nie zacznie się o 21:00, jak planowano pierwotnie, a kolejny komunikat pojawi się „maksymalnie” za 15 minut.
CHRONOLOGIA CHAOSU
Chwilę później powodem opóźnienia nie byli już spóźnieni fani, ale „security issue”, czyli kwestia bezpieczeństwa. Jednak po kilku minutach znów wyświetlono pierwszy komunikat. Powtarzano go dużo dłużej niż przez obiecany kwadrans.
Wreszcie, około 21:25 bez żadnej zapowiedzi rozpoczęła się ceremonia otwarcia, podczas której kilka swoich przebojów wykonała piosenkarka Camila Cabello. Od tego momentu – z punktu widzenia trybun – wszystko przebiegało już bez zarzutu. Mecz zaczął się o 21:36.
ODPOWIEDZIALNI KIBICE LIVERPOOLU?
Zamieszki i niewpuszczenie uprawnionych do wejścia na trybuny kibiców na pewno odbiją się jeszcze szerokim echem. W wydanym po meczu komunikacie Liverpool zaapelował o dochodzenie w tej sprawie. – To największy mecz w europejskim futbolu i kibice nie powinni znaleźć się w sytuacji, jakiej byliśmy świadkami – napisano.
Francuska minister sportu Amelie Oudea-Castera powiedziała w poniedziałek, że to próbujący się dostać na stadion bez ważnych biletów kibice Liverpoolu byli odpowiedzialni za zamieszanie przed finałem.
Podobnego zdania jest UEFA, która stwierdziła, że powodem opóźnień byli kibice angielskiego klubu. Mieli oni blokować przejścia przez bramki, bo posiadali „fałszywe” bilety, kupione u niesprawdzonych źródeł.
Uczestnikiem wydarzenia, które miało być piłkarskim świętem, a stało blamażem, był Jakub Treć z „Przeglądu Sportowego”, który w radiowej Dogrywce podzielił się swoimi wrażeniami i wiedzą:
PAP/Włodzimierz Machnikowski/ua