Łukasz Zjawiński: „Nigdy nie powiem, że jestem słabszy od Flavio czy Zwolińskiego, ale nie jestem też głupi”

(Fot. Tymoteusz Kobiela/Radio Gdańsk)

Łukasz Zjawiński w Lechii pojawił się dwa lata temu. Przychodził jeszcze za czasów Piotra Stokowca. W między czasie wydarzyło się mnóstwo, klub zdążył świętować sukcesy, spaść z ligi, zmienić prezesów, trenerów i piłkarzy. Napastnik dopiero teraz doczekał się jednak poważniejszej szansy, postawił na niego Szymon Grabowski. – Pracujemy krótko, ale widać pasję, jego podejście, codzienną etykę pracy – chwali szkoleniowca napastnik biało-zielonych w wywiadzie, którego udzielił Tymkowi Kobieli.

Zjawiński w Lechii pojawił się pod koniec lipca 2021 roku. To był niespodziewany transfer, bo gdańszczanie pozycję numer 9 mieli mocno obsadzoną, a Zjawiński w Stali Mielec wcale nie zachwycał. Trafił do Gdańska, a po rundzie jesiennej został wypożyczony do Sandecji Nowy Sącz. Tam „odpalił”. W 14 meczach zdobył 9 goli (5 z rzutów karnych). Wrócił do Gdańska i… nadal był przyspawany do ławki rezerwowych.

– Szczerze mówiąc, nikt nie docenił tego, co zrobiłem na wypożyczeniu w Sandecji – mówi Tymkowi Kobieli Zjawiński. – Od trenera Tomasza Kaczmarka dostałem w trakcie rundy jeden telefon. W dniu meczu z Anglią w reprezentacji U-20. To był podczas wypożyczenia nasz pierwszy i ostatni kontakt. Po powrocie często trenowałem z boku, nie z drużyną. Brakowało mi tego, żebym po tym wypożyczeniu dostał szansę. Wszedłem z Radomiakiem na 10 minut przy 1:3, później na minutę z Widzewem. Trener Kaczmarek jest bardzo dobrym trenerem, wiem jak to wszystko wyglądało za jego kadencji. Mam jednak niedosyt, bo uważam, że zasłużyłem wtedy, żeby wyjść i się pokazać – tłumaczy.

Konkurentów miał jednak jakościowych. Flavio Paixao to na polskich boiskach wręcz legenda, a Łukasz Zwoliński zdobywa dziś gole dla Rakowa Częstochowa – walczącego w eliminacjach do Ligi Mistrzów mistrza Polski. – Nigdy nie powiem, że jestem słabszy od któregoś z nich, ale nie jestem też głupi. Możesz mieć pewność siebie, ale nie arogancję. Nie oszukujmy, się, to są zawodnicy na określonym poziomie. Nie powiem też, że nie jestem nie wiadomo jaki, trzeba trzeźwo patrzeć na swój poziom – mówi Zjawiński, przyznając między słowami, że zna swoje miejsce w szeregu.

TAJEMNICA WARTY

Nie wywalczył sobie miejsca w składzie, więc znów szukano możliwości wypożyczenia. Pierwszym wyborem nie był jednak Widzew Łódź, do którego ostatecznie trafił na rok, a Warta Poznań. – To była do tej pory najdziwniejsza sytuacja w mojej przygodzie z piłką. Przygodzie, bo karierą jeszcze nie można tego nazwać. Przyjechałem do Poznania na testy medyczne w Warcie. Przeszedłem je, wszystko było super. Wiedziałem, że trener Dawid Szulczek chce mnie w zespole. Naprawdę dużo sobie obiecywałem po tym transferze. Teoretycznie było to wypożyczenie, ale z opcją wykupu. Pytałem znajomych piłkarzy, wszyscy polecali mi ten kierunek – opowiada Zjawiński.

W Widzewie był rezerwowym pod Jordim Sanchezem. Rozegrał 797 minut, strzelił jedną bramkę w Pucharze Polski. – Dziś uważam, że bardziej pasowałem do Warty niż do Widzewa, chociaż w Łodzi bardzo dużo się nauczyłem. Ale biorąc pod uwagę styl gry, Warta bardziej pasowała do mojego profilu niż Widzew. W moim kontrakcie dużo było smaczków i tak naprawdę sam do końca nie wiem, o co poszło. Nie wiem, jak to wyglądało w kuluarach. Ja kontrakt z Wartą już podpisałem, trenowałem, ale tylko z boku, bo nie mogli ryzykować wpuszczenia mnie do treningów czy sparingów przed dopięciem transferu. Pewne strony jednak się nie dogadały i do dziś nie wiem, co tam się wydarzyło – rozkłada ręce Zjawiński.

GRABOWSKI CHCE COŚ ZROBIĆ

Pierwszym wyborem jest u Szymona Grabowskiego w Lechii. I nie dlatego, że biało-zieloni mają problemy kadrowe, bo akurat formacji ataku one nie dotyczą. Możliwości jest kilka, a na razie „Zjawa” gra od dechy do dechy. I bardzo chwali sobie współpracę z Grabowskim. – Od razu było widać, że trener Grabowski chce coś zrobić. On też traktuje tę sytuację jako szansę na rozwój. Pracujemy krótko, ale widać pasję, jego podejście, codzienną etykę pracy. Na siłowni z nim jeszcze nie byłem, ale na przykład wszedł do „dziadka” w trakcie treningu. Zbyt często w środku nie był, „karnetu” nie miał – śmieje się napastnik.

Na razie do siatki nie trafił. Nie jest też postacią centralną w ataku, bo ma bardziej pracować na Luisa Fernandeza niż na indywidualne statystyki. Liczby będą jednak na pewno potrzebne i również z nich Zjawiński będzie ostatecznie rozliczany.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj