Woods, Logan, Karolak i Mallett. Historia derbów koszykarskich Trójmiasta

Mecz PLK Asseco Gdynia - Trefl Sopot. Na zdjêciu Jakub Karolak ( Trefl ). 04.12.2017 fot. Krzysztof Mystkowski / KFP

Derbowa machina ruszyła 23 października 2009 roku, niecałe pół roku po rozdzieleniu legendarnego członu na dwa niezależne, z siedzibami w Sopocie i Gdyni. I to właśnie od maja 2009 roku należy zacząć historię, która swój sportowy bieg rozpoczęła kilka miesięcy później, w 4. kolejce sezonu 09/10. To były wyrównane derby z fantastyczną koszykówką w tle i wielkim Qyntelem Woodsem, który rozbłysł ponad innego wybitnego gracza Davida Logana.

Wiosną 2009 roku drogi Kazimierza Wierzbickiego i Ryszarda Krauzego rozeszły się w zgodzie. Obaj panowie rozmijali się w wizji prowadzenia drużyny Asseco Prokomu Sopot, której przewodniczyli przez ostatnich kilka lat. Obecna drużyna przeniosła się do Gdyni, a w Sopocie powstał nowy twór, bazujący na 14-letniej tradycji żółto-czarnych, otrzymując dziką kartę na grę w Ekstraklasie, co było zresztą warunkiem zgody Kazimierza Wierzbickiego na odkupienie przez Prokom akcji spółki Trefl SSA.

MISTRZOSTWA OBU HAL

Kluby porozumiały się w sprawie historii, dając prawo obu stronom do identyfikowania się z dotychczasowymi sukcesami. Gdynianie chcieli legitymować się mistrzostwami m.in. dlatego, by nadal móc grać w Eurolidze. Podpisano dokument, na mocy którego Asseco Prokom Gdynia i Trefl Sopot, miały prawo do przypisywania sobie mistrzowskiego dorobku. Okoliczności tej transakcji, dosyć obszernie opisał Kazimierz Wierzbicki w książce Łukasza Ceglińskiego, Sportowa Układanka. – Przyznam szczerze, że trudno ten rozdział opisać; nie było jednej przyczyny, jakiegoś wydarzenia, które zdecydowało o podziale. Po prostu z roku na rok zmieniała się sytuacja. Rysiek Krauze przeznaczał na klub coraz większe pieniądze i chciał mieć większy wpływ na zespół. Wywodzi się z Gdyni, w której wtedy wybudowano większą halę niż 100-lecia w Sopocie. Myślę, że z roku na rok rozchodziły się nasze wizje i pomysły na funkcjonowanie klubu. Zdarzało się, że w drużynie pojawiali się gracze, których my niekoniecznie chcieliśmy – tak było z Travisem Bestem, czy Rubenem Wołkowyskim. Oczywiście ich wielkie pensje były opłacane z pieniędzy Prokomu, my jednak uważaliśmy że są to błędne decyzje sportowe – tłumaczył Ceglińskiemu Wierzbicki. – Nasze, czyli moje i Ryśka spojrzenia na drużynę zaczęły się różnić. Rysiek i jego doradcy, także ze względów biznesowych, potrzebowali nowego otwarcia. My byliśmy zdeterminowani, by pozostać w Sopocie. W końcu Rysiek mnie poprosił żebym sprzedał mu swoje udziały w klubowej spółce. (…) Sprzedałem Krauzemu swoje udziały, a on jednocześnie zarejestrował nową spółkę akcyjną Trefl Sopot SA, którą przekazał nam. Bo ja już w trakcie tego rozwodu planowałem, że stworzę nową drużynę Trefla, żeby koszykówka w Sopocie miała ciągłość – tłumaczył Kazimierz Wierzbicki.

Trofea pozostały w siedzibie sopockiego klubu, ale proporce przypominające o tytułach mistrzowskich zawisły także pod kopułą gdyńskiej hali.

Odseparowany od Sopotu Asseco Prokom był wtedy potęgą. W składzie oprócz Woodsa i Logana, znajdował się także wracający do Prokomu senegalski podkoszowy Pape Sow, oraz wpisujący się już od dłuższego czasu w krajobraz koszykarski Trójmiasta Ronnie Burrel i Daniel Ewing. Ta ekipa ogrywała w Eurolidze m.in. Real Madryt, niemiecki Oldenburg czy rosyjskie Chimki Moskwa, dochodząc do Elite 8 Euroligi. Ograła też sopocian, chociaż ci się mocno postawili. Kuzminskas, Kadziulis, a przede wszystkim Marcin Kosiński, nie ustępowali fantazją faworyzowanej gdyńskiej ekipie, w przypadku tego ostatniego pozostawiając otwartymi pytania, czemu nie zrobił kariery na miarę talentu. Asseco Prokom zwyciężył wówczas każdy z 5. meczów, w tym trzy w półfinale play-off, ale ten najbardziej jednostronny Asseco wygrało zaledwie 11-ma punktami. Gdynian do finału wiedli wówczas gracze zagraniczni, w Treflu oprócz Kosińskiego, rewelacyjnie spisywał się silny skrzydłowy Michał Hlebowicki.

DERBOWA WALKA O MISTRZA

W rywalizacji obu zespołów nie brakowało też spektakularnych zwrotów akcji, jak chociażby w 2012 roku w wielkim finale. Prokom napędzali wówczas Jerel Blassingame i Donatas Motiejunas, a także dzisiejszy trener Anwilu Przemysław Frasunkiewicz. Trefl był równie silny za sprawą Johna Turka, Filipa Dylewicza, Adama Waczyńskiego i Łukasza Koszarka. Efektem tej mieszanki była znakomita, 7. meczowa seria. Asseco zaczęło od 2:0 i 3:1, ale Trefl wrócił do gry rewelacyjnym meczem numer 5., gdzie Łukasz Koszarek rozdał 9 asyst, a sam rzucił 5 trójek, kończąc zawody z 20 punktami. 9 to zresztą cyfra, która może się z tym finałem kojarzyć w sposób szczególny. W Gdynia Arenie trykoty właśnie z dziewiątką unosili do góry kibice, wieszcząc zdobycie 9. tytułu Mistrzów Polski. Na kartkach fanów widniał dopisek: „Mistrz jest tylko jeden”, dowodzący niesłabnącej dyskusji nt. tego komu należy przyznawać poprzednie laury.

Ostatni mecz był zacięty jak cała rywalizacja. – W dzisiejszym spotkaniu najważniejsza była druga kwarta, po której goniliśmy. Myślę, że byliśmy bardzo blisko, zabrakło dosłownie szczegółów, ale te szczegóły zadecydowały, że nie zostaliśmy mistrzem Polski – mówił po meczu Filip Dylewicz, kapitan Trefla. W jednej z ostatnich akcji dwóch rzutów wolnych nie wykorzystał amerykański skrzydłowy Jermaine Mallett, co przesądziło o zwycięstwie gdynian.

WYRÓWNAŁO SIĘ

W najnowszej historii pojedynki obu klubów wyrównały się. Choć Asseco Arka występowała w Eurocupie, a Trefl walczył o utrzymanie w lidze, losy te w kolejnych sezonach się odwróciły i znów Trefl był jedną z ważniejszych sił, a gdynianie kopciuszkiem liczącym pojedyncze zwycięstwa. Obrazkiem, który też na długo zostanie w pamięci, jest rzut Jakuba Karolaka, dający Treflowi wyjazdowe zwycięstwo w derbach 4. grudnia 2017 roku. Będący wtedy jeszcze na początku kariery Marcel Ponitka nie upilnował słynącego z dobrego rzutu dystansowego Karolaka. Można nawet uznać inaczej, że upilnował, ale będący w rewelacyjnej dyspozycji Karolak, zdobył 29 punktów, a te ostatnie w równo z syreną kończącą mecz, dającą wygraną Treflowi 81:78. – Cieszę się, że ten mecz staje się nie już jakąś wojną, a świętem koszykówki i że w tę stronę to będzie zmierzało – mówił na pomeczowej konferencji prasowej wyraźnie szczęśliwy trener Trefla Marcin Kloziński.

– Ciężko coś powiedzieć, mój pierwszy taki rzut w karierze, jeśli dobrze sobie przypominam – dodawał poruszony Jakub Karolak. Mina zafrasowanego Przemysława Frasunkiewicza mówiła wszystko – gdynianie byli niesamowicie wkurzeni.

JAK BĘDZIE TERAZ

Sporym faworytem tegorocznej potyczki będzie Trefl. Ma zagraniczną rotację i zawodników bardziej doświadczonych i obytych w grze także na arenie europejskiej. Ale Arka gra coraz lepiej polskim składem, a dodatkowo ci zawodnicy zostali wzmocnieni znanym z dobrych występów w polskiej lidze Brycem Alfordem. Kluczowe wydaje się wygranie strefy podkoszowej – tam Trefl wydaje się być znacznie bardziej „świeży” i silny, ale przecież naprzeciw będzie miał nadzieję polskiego basketu – Adriana Boguckiego. Pojedynek jego z Mikołajem Witlińskim będzie bezpośrednim przeglądem potencjału drzemiącego w zawodnikach o reprezentacyjnych kwalifikacjach. Dużo obiecujemy sobie po rozgrywających, gdzie Jakub Schenk spróbuje dotrzymać tempa rewelacyjnemu ostatnio Andrzejowi Plucie jr.. A w tle wciąż spory znak zapytania dotyczący zdolności do gry Stefana Kenicia. Szykuje się wielowątkowa, pasjonująca rywalizacja, być może z podobnym dramaturgią finałem do pudeł Malleta, lub celnych rzutów Karolaka.

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj