Przy Konwiktorskiej 6 nadal czuć zapach „giętej”, przypominający hasła against modern football. Na Polonii nie da się w tę maksymę zwątpić – trybunę główną zapełnili wiekowi fani z gazetką meczową, krzyczący „Czarne, czarne koszule”. Doping nie cichł, gdy było źle, a źle zrobiło się błyskawicznie. I choć szybkie 3:0 dla Arki wystawiło cierpliwość na próbę, gwizdów, zniecierpliwienia i wyzwisk nie słyszeliśmy.
Polonia u siebie nie wygrywa. W tym sezonie to zatrważająca statystyka jednego zwycięstwa, dwóch remisów i siedmiu porażek, której towarzyszą niecodziennie spokojne okoliczności. Z trybun nikt nie gwiżdże, nie ma rozmowy wychowawczej, fani mimo bagażu trzech goli, gorliwie pozostają na swoich krzesełkach do końca.
Trudno wyjaśnić, na czym polega ten fenomen. Czy na zrozumieniu, że po drugiej stronie biega lider i zdecydowany faworyt, czy może na świadomości ograniczeń beniaminka, połączonej z radością występowania na całkiem-już-przyzwoitym-pierwszoligowym poziomie? Bo, że to nie jest sufit Czarnych Koszul, wie tu każdy. Przypomina o tym chociażby klubowy pubik, wyklejony od listew po żyrandol historycznymi koszulkami, sygnalizującymi złote czasy Olisadebe, Bąka i Kaczorowskiego, trykoty firmy Koop czy reklamującej się na frontach koszulek nieistniejącej od dawna Wizja TV. To skansen, w którym warto się zatrzymać. Na kawę z mlekiem, na „Dumę Stolicy” – polonijny browar serwowany w barze albo by posłuchać ultrasów – 50-cio, 60-cio latków, co to niejedno widzieli, z sentymentem wspominających Engela, Lickę, może nawet Stokowca czy Bakero.
Bar jest zresztą centrum orientacyjnym. Vis a vis mieści się recepcja obsługiwana przez panią będącą tam – zdaje się – od zawsze, a obok ciasna toaleta ze skośnym sufitem i dwoma pisuarami. Czas tu się zatrzymał. To nie czekający na remont ostatni bastion przestarzałej infrastruktury, tylko główny hol vipowski, z przechadzającymi się Michałem Listkiewiczem, Robertem Mazurkiem i wciąż kręcącym się przy Arce Jarosławem Kołakowskim.
Polonia uczy się nowego porządku i profesjonalizmu. Konferencja prasowa odbywa się w legendarnej hali kompleksu przy Konwiktorskiej, panuje w niej duży pogłos, siedzi kilku dziennikarzy, górnym korytarzem przechodzą nieświadomi własnych hałasów, rozanieleni wygraną Arkowcy. Przoduje gwarny trener bramkarzy – Jarosław Krupski. Ale jest też uczynność. Kiedy przyjeżdżamy za szybko, ponad dwie godziny przed meczem, rzecznik prasowy wpuszcza nas na obiekt wcześniej niż zakłada protokół.
Na trybunie honorowej, honorowe krzesełko dla Kazimierza Górskiego. Zostało, mimo upływających 18 lat od śmierci wybitnego trenera. Selekcjonera – podkreślmy – od zawsze kojarzonego z Legią – jej byłego piłkarza, później dwukrotnie trenera. Zastanawiam się, czy ktokolwiek ma odwagę usiąść na tak nobliwym miejscu. Honorowo próbują się także zachować kibice Arki, nie pojawiając się w sektorze gości. To protest dezaprobaty dla udziału kibiców Czarnych Koszul w meczu z Wisłą w Krakowie. Po dawnej zgodzie nie ma już śladu, a ja trzeźwieję z wrażenia – zachwyty nad klasą warszawskich kibiców potęguje sektor, w którym się znajdujemy. Tam, gdzie nas nie ma, wcale nie musi być tak różowo.
Mecz toczy się bez większej historii i walki. Arka w świetnej formie, napędzana strzeleckim wyścigiem Olafa Kobackiego i Karola Czubaka. Obaj walczą o koronę króla strzelców, do wyprzedzenia mają Angela Rodado z Wisły Kraków i Łukasza Sekulskiego z Wisły Płock. Przyjemnością było komentowanie ich poczynań w pierwszych 30 minutach. W kolejnych wiernie relacjonowaliśmy spokojną realizację taktyki żółto-niebieskich, polegającą na kontrolowaniu wydarzeń, oszczędzaniu sił i dopisywaniu kolejnych punktów procentowych w posiadaniu piłki. Po meczu spotykamy się z gdynianami przed autokarem.
A wycieczkę – okiem zdolnego filmowca Tymoteusza Kobieli – uwieczniliśmy w trzyminutowym materiale.