Icon Sea Czarni Słupsk przegrali mecz we Wrocławiu przez własne błędy. Dwa razy stracili piłkę w końcówce spotkania, pozwalając gospodarzom najpierw na wyrównanie, a później na rzut na zwycięstwo niemal równo z końcową syreną Hassani Gravetta. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, bo takie rzeczy zdarzają się w koszykówce, ale Śląsk był w czwartkowym meczu przerażająco słaby.
Słupszczanie zagrali dobrą pierwszą kwartę i widać było, że taktycznie mają Śląsk rozpracowany. Dziwne rzeczy jednak robił Mike Caffey, który nie trafił pierwszych dziesięć rzutów z gry. Napisać „nie trafił” to za mało. Piłka nie trafiała w obręcz. Natomiast świetnie swoje akcje rozgrywał MaCio Teague, który momentami trzymał wynik Czarnych.
Po dwóch kwartach żaden z zespołów nie zdobył nawet trzydziestu punktów, ale Czarni nieznacznie prowadzili 29-27.W trzeciej kwarcie mecz nadal był wyrównany, a gdy na trzy minuty przed końcem Czarni prowadzili 65-55 i Mike Caffey zdobył 7 punktów z rzędu, wydawało się, że zespół Mantasa Cesnauskisa nie może tego meczu przegrać. Nic bardziej mylnego.
TALENT DO PRZEGRYWANIA
Czarni przez trzy minuty nie zdobyli punktu, a wrocławianie aż 12, w tym cztery ostatnie po dwóch stratach piłki z rzędu. Po drugiej z nich trener Czarnych po prostu opuścił ręce.
– Trzeba mieć talent, żeby to przegrać – mówił na pomeczowej konferencji prasowej Mantas Cesnauskis.
Indywidualną akcją i trafieniem za dwa mecz zakończył Hassani Gravett i to Śląsk wygrał spotkanie, które wyglądało jak zapasy w błocie.
Przemysław Woś/pb