Kibicują z sektora niebo. Ludzie sportu, którym pierwszy raz zapalimy znicze

Na wielu grobach znicze zapalimy pierwszy raz (Fot. arch. prywatne/wikimedia commons/KFP - Mateusz Ochocki)

Kiedyś to były kartki ze ściennego kalendarza, które odrywaliśmy i wrzucaliśmy do kosza. Trochę jak opadające liście z drzew, dające sygnał, że do końca zbliża się kolejny rok. Teraz czas wyznaczają dni bieżące i te z kolejnych miesięcy, które bierzemy w kółeczka albo zakreślamy krzyżykiem. Przy nazwiskach tych, którzy odeszli, stawiamy już tylko krzyżyk albo wyświetlamy ikonkę świeczki. Na wielu grobach znicze zapalimy pierwszy raz.

Helena Pilejczyk – elblążanka, która zmarła dwa tygodnie po ubiegłorocznych Zaduszkach. Miała 92 lata. Panią Helenę poznałem osobiście zaledwie 12 lat wcześniej, kiedy odwiedziłem ją w małym mieszkanku w centrum Elbląga. Spóźniła się kilkanaście minut, bo właśnie kończyła zajęcia z dziećmi. W malutkim mieszkanku – bodaj rozmiaru M3 – panował ład i porządek. Ślady sportowych sukcesów były dyskretne.

Pani Helena trenowała lekkoatletykę i siatkówkę. Miała 21 lat, gdy otrzymała telegram. Została wezwana do Zakopanego, by zastąpić koleżankę w sztafecie łyżwiarzy szybkich. Osiem lat później stała na podium MŚ oraz igrzysk. Na swoje ostatnie poważne zawody pojechała do Leningradu. Miała wówczas 40 lat.

Mimo upływu lat, zachowała wigor i urok osobisty. Była aktywna niemal do końca. Ostatnią walkę przegrała z chorobą.

Helena Pilejczyk (fot. Wikimedia Commons)

Irena Nadolna-Szatyłowska – nauczycielka, która zasłynęła ze swoich pasji do lotnictwa i sportu motorowego. Latała szybowcem i balonem, w 1964 roku otrzymała – jako pierwsza kobieta na świecie – licencję sędziego żużlowego. Zmarła 26 czerwca w wieku 92 lat. Kilka tygodni wcześniej ogłoszono, że zostanie wpisana do Światowej Księgi Rekordów Guinnessa.

Irena Nadolna-Szatyłowska (fot. archiwum prywatne)

Wojciech Łazarek – jedna z najbarwniejszych postaci w historii polskiej piłki. Były selekcjoner reprezentacji Polski i… Sudanu. Dwukrotny mistrz Polski z Lechem Poznań, dwa razy pracował także w Lechii Gdańsk. W sumie zaliczył prawie 20 trenerskich przystanków. Mimo to odchodził niespełniony.

– W Polsce wielu doświadczonych trenerów z konieczności odchodzi na emeryturę. Nikt nie chce wykorzystać ich wiedzy. Przy różnych okazjach powtarzam, iż nasze siwe łby i bruzdy nie są z łajdactwa. To wszystko z piłki. Niby żyjemy wśród zawodników, działaczy, dziennikarzy, ale często jesteśmy samotni. Ba, niekiedy pojęcie tej pracy przypomina całowanie tygrysa w d… – przyjemność żadna, a ryzyko duże – mówił z charakterystyczną swadą w jednym z ostatnich wywiadów. Zmarł nagle, gdy po spacerze wrócił do domu i po prostu zasłabł. To było 13 grudnia 2023 roku.

Wojciech Łazarek (fot. Wikimedia Commons)

W minionych 12 miesiącach do sektora niebo przeniosło się wiele futbolowych znakomitości. Franciszek Smuda, który jeszcze w 2012 roku  prowadził piłkarską reprezentację Polski podczas finałów piłkarskich ME, których byliśmy gospodarzem. Nie mniej utytułowany był kolejny charakterny gość – Orest Leńczyk. Pożegnaliśmy także legendy – Franza Beckenbauera, Johanna Neskensa, Mario ZagalloCesara Luisa Menottiego, z którymi Orły Górskiego potykały się podczas mundialu w 1974 i 1978 roku. Dwaj pierwsi byli kluczowymi zawodnikami reprezentacji Niemiec i Holandii. Zagallo jako trener smakował gorycz porażki po porażce z Polską w meczu o trzecie miejsce. Menotti poprowadził Argentynę do mistrzostwa cztery lata później. Biało-czerwoni pod wodzą Jacka Gmocha ze starym Deyną i młodym Bońkiem zajęli piąte miejsce i bardzo wówczas wybrzydzaliśmy – piąte miejsce na mundialu, a naród niezadowolony… to były piękne czasy.

Franciszek Smuda, Orest Leńczyk (fot. Wikimedia Commons)

Piękne sportowo czasy w Radiu Gdańsk przeżywaliśmy także z Andrzejem Trojanowskim. Wielki kibic sportu, prezes Radia Gdańsk przez prawie 10 lat, przez kolejnych 15 dyrektor Biura Prezydenta Gdańska i Biura ds. Sportu oraz szef Gdańskiej Rady Sportu. Wielki ciałem i duchem sympatyk sportu. Oddany kibic gdyńskich koszykarek, gdy te grały w finale Euroligi w latach 2002 i 2004, następnie siatkarzy Trefla, gdy ci pod wodzą Andrei Anastasiego zdobywali Puchar i Superpuchar Polski. Wspierał rugbystów i żużlowców. Inspirował, motywował i tworzył znakomitą atmosferę pracy. Są rzeczy, których nie zdążył zrobić. Traktujemy to jako zobowiązanie.

Andrzej Trojanowski zmarł po ciężkiej chorobie, która nasiliła się w ostatnich miesiącach. Ostatnie dni spędził w szpitalu. Zdążył pożegnać się z rodziną i przyjaciółmi. Kibicowaliśmy mu, gdy walczył najpierw o zdrowie, a potem o życie. Choroba była bezwzględna i nawet on – człowiek o potężnej posturze i twardym charakterze – nie sprostał. Odszedł 25 stycznia w wieku 72 lat.

Andrzej Trojanowski (Fot. Agencja KFP/Mateusz Ochocki)

Włodzimierz Machnikowski/aKa

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj