Bomba to Aldona. Uzbrojona została w dniu zapisania się na Nocny Bieg Świętojański w Gdyni. Jeśli wybuchnie na mecie to będzie pozytywna eksplozja. Jeśli w trakcie przygotowań to oberwie się mnie. Aż do imprezy piszę o jej, naszych przygotowaniach do biegu i związanymi z tym perypetiami. Aktualizacja po każdym treningu. Niestety, szybko przerwana.
Dzień, a raczej noc Biegu Świętojańskiego
Udało się. A szczegóły znajdziesz TUTAJ
Trzeci trening. Ostatni
Zwapnienie przyczepu mięśnia 4-głowowego uda lewego. Torbiel Bekera. To diagnoza, którą postawił mi Paweł Rybak, specjalista ortopeda z Rahasport Clinic. A co za tym idzie sześć tygodni przerwy w bieganiu i rehabilitacja. To oznacza nic innego, jak to, że nie pobiegnę w Nocnym Biegu Świętojańskim. Przerwa do 23 lipca, a później ostrożny powrót do treningów. Brrrr trudno mi myśleć o tym pozytywnie. Wyrok przyjmuję z pokorą, w końcu po części sam na niego zapracowałem. Dlaczego po części? O tym napiszę w osobnym blogu, bo jak się okazuje, a uświadomiła mi to rozmowa z lekarzem, jest o czym. Teraz Aldona musi zmierzyć się z samotnością w przygotowaniach oraz z biegiem. Choć w tym drugim przypadku to na sto procent sama nie będzie biegła. A trzeci i niestety póki co nasz ostatni wspólny trening nie należał do łatwych. Już na drugim kilometrze zaiskrzyło. Adlonę wkurzało niemal wszystko wokół, a mnie to, że już po dwóch kilometrach zaczynasz chodzić, zamiast biegać. Daj z siebie więcej – usłyszała ode mnie. – Ja z bólem w nodzę trenuję dla Ciebie, a Ty… Jakie dla Ciebie? – pytała. – Mam prawo iść i tyle. Nie zgadzam się z Tobą – usłyszałem w odpowiedzi. Efket był taki, że kolejne kilka kilometrów biegliśmy tylko w pobliżu siebie, ale na pewno nie ze sobą. Oczywiście w drodze powrotnej samochodem do domu, bo biegaliśmy w lesie, był czas na wyjaśnienie sobie wszystkiego. Lekko nie było, ale kolejny raz się udało. Trochę ona trochę ja odstąpiliśmy od swojego zdania i było dobrze. Wniosek, który mnie się nasuwa po tej krótkiej przygodzie jako trener żony jest prosty. Trzeba mieć dużo cierpliwości, a i to nie gwarantuje sukcesu. Czy Aldona pobiegnie w Gdyni? Nie wiem. Jeśli się zdecyduje, ja na mecie będę czekał na nią. Mam nadzieję, że spotkamy się na Skwerze Kościuszki w Gdyni 22 czerwca kilka minut po godzinie 1 :).
Drugi trening. Rehabilitacyjny!?
Zacznę od tego, że po pierwszym wpisie (znajdziesz go poniżej) oberwało mnie się za stwierdzenie, że biegliśmy w tempie rehabilitacyjnym. Aldona była oburzona: Rehabilitacyjny? O czym ty piszesz? Jak przeczytałam koleżankom w pracy też były oburzone. Skandal! – stwierdziła, ale warto dodać, że z szerokim uśmiechem. Jak tak pomyślałem sobie później to stwierdzam, że miała rację. Dla mnie to wolne tempo, ale dla Niej i pewnie wielu początkujących osób, to jest porządny bieg. I mają rację. Przepraszam za swoje gapiostwo :).
Może pójdę, może nie
Tak podsumowała Aldona moje czwartkowe poranne pytanie czy dziś idziemy biegać. Oczywiście to był dzień na palnowany trening. ??? – zarysowało się na mojej twarzy zdziwienie, na które Aldona szybko odpowiedziała: Mam dużo rzeczy do zrobienia. Muszę poprasować, pojechać do sklepu, zrobić obiad, załatwić kilka spraw w mieście, odebrać Majkę ze szkoły – wyliczania nie było końca. Hm? – i co tu zrobić. Ilu z nas Panów w tym moemencie pomyślałoby, no cóż to ja pójdę sam. Można i tak. Jest jednak drugie wyjście. Kiedyś zapytałem kolegę co zrobił, że jego żona biega z nim? Zagospodarowałem tak nasze obowiązki, aby stworzyć jej przestrzeń do spokojnego wyjścia na wspólny trening. Raz przygotowałem obiad, inny razem zrobiłem zakupy, a jeszcze inny ogarnąłem kuchnię, aby brudne gary jej nie zniechęcały do ubrania się w dresy i wyjścia z domu – powiedział. Niby proste, ale czy faktycznie? Panowie warto sprawdzić. Dodam, że my na trening poszliśmy. Było już późno, bo przed godziną 22 dlatego zaproponowałem Aldonie przebiegnięcie zaledwie czterech kilometrów, ale z podbiegami. W końcu podczas Nocnego Biegu Świętojańskiego czekają na nią trzy podbiegi, z czego jeden dłuższy na ulicy Świętojańskiej. Trzeba do tego się przygotować. Podczas treningu po pierwszym z nich zapytałem Aldonę jak się czuję. Dobrze, tylko oddech szybszy – skwitowała pytanie. Jest dobrze pomyślałem, ale to był ten krótszy odcinek pod górkę. Na kolejnych było jednak podobnie. Dodatkowo zamiast czterech kilometrów zrobiliśmy… sześć. W końcu kobieta zmienną jest. A na koniec dzisiejszych rozważań jeszcze jeden wniosek. Bieganie z Aldoną sprawia, że mniej koncentruje się na sobie, a bardziej na jej potrzebach i to jest jeszcze jedna korzyść z biegania 🙂
Pierwszy trening po decyzji:
Zacznę od tego, że jestem pod wrażeniem decyzji Aldony. Biegać zaczęła kilka, dosłownie treningów temu. Na pierwszym spotkaniu w ramach akcji Pomorze Biega – 30 kwietnia. Od początku namawiałem ją, aby wystartowała we wrześniu na 10 km w Biegu Westerplatte w Gdańsku. To byłaby nasza rodzinna pętla. Ja właśnie w tej imprezie debiutowałem w 2012 roku. Aldona kręciła nosem, że nie da rady itp., po czym w ostatni weekend stwierdziła, że pobiegnie jeszcze w czerwcu w Gdyni. Ucieszyłem się, ale potraktowałem deklarację z przymrużeniem oka. Kiedy w poniedziałek usłyszałem pytanie czy zapisałem ją do biegu, zdębiałem. Tak więc to prawda? – pomyślałem i zapisałem. Zgodnie z życzeniem. We wtorek udaliśmy się na wspólny trening. Dla mnie tempo rehabilitacyjne, bo po ostatnim wybieganiu na 20 km zaczęło mnie boleć kolano. Kolega lekarz przepisał maść i kazał się przez najbliższe dni oszczędzać. Tak więc bieg z Aldoną do takowych należał, rehabilitacyjnych. Pierwsze pytanie, które zadałem Aldonie, a dokładnie jej odpowiedź dała mi do myślenia:
O, lekko nie będzie.
A zapytałem ją o liczbę kilometrów, które przebiegniemy. Zasugerowałem siedem. Ostatnio przebiegła sześć, tak więc wzrost kilometrażu wydawał się naturalny. Przy tym użyłem niestosownego słowa: To co, dziś musisz przebiec siedem kilometrów – stwierdziłem. W odpowiedzi usłyszałem, że Ona nic nie musi i przebiegnie cztery. Wyraz twarzy mówił jeszcze więcej. Ale to zostawię bez komentarza. Ostatecznie przebiegła tego dnia osiem kilometrów, czyli jeszcze więcej niż ja proponowałem. I tu czas na refleksję: Moja żona nic nie musi, tylko chce. A na koniec treningu, kiedy kończyliśmy ósmy kilometr i próbowałem ją namówić do jeszcze jednego usłyszałem:
Delikatnie i powoli kochanie.
I muszę przyznać jej rację. Jeśli ma czerpać radość z biegania i dobiec do mety w Gdyni to ja muszę być delikatny jak saper. Tylko wtedy, owszem bomba 🙂 wybuchnie, ale to będzie pozytywna eksplozja. Inaczej? Odpowiedź jest prosta. Aldona powie, że ma dosyć biegania i przestanie trenować. I zamiast radości i korzyści ze wspólnego biegania będzie tylko kwas. Inaczej mówiąc saper nie sprawdzi się jako osobisty trener, a bomba eksploduje z negatywnym skutkiem 🙂
Marcin Dybuk