Przed nami sobotni Bieg Westerplatte. Przed rokiem podczas tej imprezy debiutowałem w biegach ulicznych. I co? I znowu przyjdzie mi zmierzyć się po raz pierwszy z tym dystansem. Po raz pierwszy pobiegniemy wspólnie z żoną. Po raz pierwszy biegnę 10 km po kontuzji kolana, która wyłączyłą mnie z treningów na prawie trzy miesiące.
Wrzesień 2012. 50 edycja Biegu Westerplatte. Do mety dobiegam po 52 minutach i 18 sekundach. Do 8 km walczyłem o czas poniżej 50 minut. Przeceniłem jednak możliwości. Nagle zabrakło prądu i ostatnie dwa kilometry walczyłem z kryzysem. Najważniejsze jednak, że dobiegłem. Radocha była duża. W najbliższą sobotę mam nadzieję cieszyć się jeszcze bardziej. Ostatni rok trenowania i startowania w kilku ulicznych imprezach nauczyły mnie bardzo dużo. Kontuzja kolana dała do myślenia. Nabrałem pokory, a także szacunku dla organizmu. Bo nie ma co się spieszyć z realizacją marzeń. W moim przypadku maratonu. Przesadzając, a ja tak właśnie zrobiłem w ciągu kilku miesięcy intensywnego biegania, doprowadziłem do przeciążenia kolana. Dzięki kontuzji zdobyłem wilele cennych informacji o organiźmie i dowiedziałem się nad czym trzeba popracować. Daje sobie na to kilka najbliższych lat. Inaczej nie może być, skoro przez ostatnich kilka, kilkanaście lat zapuszczałem się regularnie, nie robiąc zbyt wiele lub prawie nic. Bo trudno nazywać robieniem czegoś dla siebie wychodząc sporadycznie z kumplami pograć w piłkę. W końcu przed rokiem ważyłem 96 kilogramów. Dziś 86, a do ideału 😉 trzeba z wagą zejść o kolejne pięć. Teraz jednak to dużo trudniejsze. Nawet po tym jak zmieniło się przyzwyczajenia kulinarne i ćwiczy się regularnie. Ale spokojnie i na to przyjdzie czas 🙂
A co do sobotnich debiutów. To tak jak już wspomniałem jednym z nich będzie test kolana. Wprawdzie ma ciągle prawo pobolewać, ale jestem ciekawy jak będzie się zachowywało podczas ciągłego, ulicznego biegu. Jeśli bólu nie będzie w ogóle to będzie super wiadomość i powód do radości. A jak je poczuję to i tak wiem co robić. Rozciąganie, masowanie, rozciąganie, masowanie i tak aż będzie lepiej. I oczywiście zmniejszenie kilometrażu i tempa. Bo trzeba być dla siebie łagodnym.
Debiut numer dwa. Ważniejszy! Po raz pierwszy podczas oficjalnych zawodów pobiegniemy wspólnie z żoną. Aldona jeszcze przed rokiem nie chciała nawet słyszeć o bieganiu. Dziś regularnie trenuje, wspólnie ze mną lub z córką. Ponadto w czerwcu podczas Biegu Świętojańskiego przebiegła 10 km. Czas ponad 63 minuty. Wtedy tylko na ostatnie metry wbiegłem na trasę i razem, trzymając się za ręcę minęliśmy metę. W sobotę pobiegniemy ramię w ramię 10 kilometrów. Planujemy zrobić to w krótszym czasie niż godzina. Czy się uda? Jeśli tak, to powód do radości będzie podwójny, a może nawet potrójny. Bo może kolano nie będzie bolało, Aldona poprawi życiówkę, no i metę po 10 kilometrowym biegu miniemy wspólnie. A jeśli się nie uda? Trudno. Najważniejsze, jak mówi Aldona, że biegamy i czerpiemy z tego radość. I tego samego życzymy wszystkim biegającym i tym, którzy dopiero zaczną.