Wszędzie biegacze. Szczerze mówiąc mam już tego dość. Zastanawiam się nawet, czy nie wyrzucić z FB znajomych, którzy biegają. Naprawdę ciężko czytać kolejne wpisy z informacjami o ich sukcesach. Tych większych i mniejszych. Oglądać zdjęcia roześmianych ludzi. Ile można?! Godzina 6. Wychodzę z psem na spacer. W pobliskim parku przy zbiorniku retencyjnym zwanym przez nas wąwozem, kogo spotykam? Oczywiście… biegaczy. Najczęściej dwóch, trzech. Jeszcze gorszy jest spacer w weekend. O godzinie 8, biega nawet kilka osób, chodzi z kijami etc. Lepiej wygląda sytuacja jak pada deszcz. Wtedy, góra dwóch. Jak dobrze – myślę sobie. – Tylu wariatów tak bardzo mnie nie drażni. Vivat deszcz! Niech leje. A co?
Po spacerze z psem zaczynam robić śniadanie dla rodzinki. Mieszkamy na parterze. Niekiedy okiem zerknę, co tam się dzieje na zewnątrz. I co? Biegacze. Najgorzej jest w sobotę i niedzielę. Wtedy jeszcze samochodami podjeżdżają. Och, gdybym ja wiedział co mnie czeka, to nigdy bym nie namawiał żony do kupna mieszkania tuż przy wąwozie. Co mnie podkusiło? Jakaś siła nieczysta.
No dobra. Śniadanie zjedzone, kanapki zapakowane. Jedziemy do szkoły, pracy. Stoi człowiek w korku i kogo widzi? Tak, tak. Biegaczy. Najczęściej kobietę. Szczupłą, drobną z czarnymi włosami. Biega równym, miarowym krokiem w niesamowitym tempie. Szału można dostać.
Kiedy jestem już w pracy, odpalam komputer. Zaglądam do poczty, na FB. A tam co? Cotygodniowy biuletyn parkrun Polska, informacja prasowa od Sport Evolution, Akademia Biegowa zaprasza na sylwestrową imprezę w plenerze. Zęby zaciskają się same, aż szczęka zaczyna boleć. Na FB jest jeszcze gorzej. Dużo gorzej! Łukasz informuje o rozpoczętym sezonie biegowym, który zakończy kwietniowym maratonem w Warszawie. Paweł pozdrawia koleżanki i kolegów biegaczy ze Starogardu Gdańskiego. Radosław publikuje zdjęcia z Nowego Jorku. Piotra chwalą za świetny bieg w maratonie na Majorce. Kejt pyta kto morsuje po treningu… Wrrrrr… Już nie tylko zęby i szczęka boli. Teraz to nawet palce od ściskania pięści. Ulgę przynosi praca. Wreszcie mogę się zająć czymś, co mnie nie denerwuje. Do czasu, aż Krzysiek (kolega z pracy) nie zacznie pytać o Bieg Niepodległości w Gdyni.
Jesień. Do domu wychodzę jak jest już ciemno. Jednak i to nic nie daje. Już jadąc samochodem przy al. Zwycięstwa widzę pierwszych biegaczy. Pod domem prawdziwy ich wysyp. Kilka osób dzień w dzień gwarantowane. O wieczornym spacerze z Ozzim szkoda gadać. I tak wkoło Macieju. Czyście ludzie powariowali? Dajcie człowiekowi od tego biegania odpocząć. Nie dosyć, że każdego dnia zmagam się z kontuzją to jeszcze muszę oglądać te uśmiechnięte buzie. Jakby to bieganie Wam coś dawało. Uzależnienie trzeba leczyć. Ja leczę… kolano. I jak tylko wszystko będzie dobrze wracam na ścieżki biegowe.
Marcin Dybuk