3 czerwca 2014 roku o godzinie 9:48 zadzwonił telefon. – Kim dla pani jest Katarzyna Klebba? – usłyszałam w słuchawce. – Córką – odpowiedziałam. – Niech pani jedzie do szpitala, był wypadek, jest w krytycznym stanie… – nogi ugięły się pode mną, opadłam na krzesło, nie mogłam się uspokoić. Przecież 20 minut temu dzieci pojechały do szkoły. A teraz szpital, stan krytyczny…
W szpitalu okazało się, że w wypadku ucierpiała nie tylko Kasia, ale też jej brat Kacper. Kasia miała na tyle poważne obrażenia, że od razu trafiła na stół operacyjny. Lekarze nie dawali jej szans na przeżycie. – Chcę zobaczyć dzieci. Błagam, pokażcie mi moje dzieci. – krzyczała mama Kasi. Dopiero po 20 minutach, gdy środki uspokajające zaczęły działać, mama Kasi mogła iść do synka. Razem kilka godzin czekali na informacje, co z Kasią. Po zakończonej operacji lekarz powiedział, że Kasia ma duże obrażenia wewnętrzne, że godziny po operacji będą decydujące… że trzeba czekać.
– Myszko, walcz. Nie zostawiaj nas, za dużo osób Cię kocha – mama Kasi powtarzała to córce każdego dnia. Po tygodniu walki Kasia się w końcu obudziła. To była wielka radość, wszystkie modlitwy zostały wysłuchane. W szpitalu Kasia spędziła jeszcze 2 miesiące. Schudła, nie ma sił. W powiekę miała wbite szkło, trzeba było je usunąć. W miednicę nadal ma wbite stabilizatory. Nie wiadomo jeszcze, jak obrażenia wpłyną na jej przyszłe życie.
Największym problemem jest to, że Kasia nie chodzi. Nie da rady, mimo że rdzeń kręgowy nie został przerwany. Dlatego potrzebuje intensywnego leczenia w ośrodku rehabilitacyjnym, żeby jak najszybciej stanęła na nogi. Już wiadomo, że we wrześniu nie pójdzie do szkoły – najpierw trzeba przywrócić jej nogom zdolność chodzenia.
Kasia mówi, że nic ją nie boli. Chce być twarda, dzielna. Jednak gdy zasypia, jej twarz wykrzywia się z bólu. Mamie ciężko na to patrzeć, jednak najważniejsze, że Kasia żyje. Rodzina jest w trudnej sytuacji materialnej, dlatego chcemy pomóc im w tych ciężkich chwilach w opłaceniu leczenia Kasi.