Jako jeden z pierwszych rzucił się na ratunek i prowadził sztuczne oddychanie. Teraz wciąż zastanawia się, czy mógł zrobić jeszcze więcej, bo jedna z ofiar zmarła na jego rękach. Radio Gdańsk dotarło do osoby, która udzielała pierwszej pomocy jednej z dwóch ofiar wypadku w Gdyni. To Paweł Salewski, mieszkaniec gdyńskiego Obłuża.
Sylwester Pięta: Panie Pawle, jak wyglądał wypadek z Pańskiej perspektywy?
Paweł Salewski: Wracałem z pracy i ok. godz. 9:00 przechodziłem przez dwuetapowe przejście dla pieszych na ulicy Morskiej. W tym momencie usłyszałem trąbienie, odwróciłem się i widziałem jak ciężarówka zjeżdża ze zjazdu z estakady. To wyglądało tak, jakby jechała wprost na mnie. Ale ona odbiła w bok, uderzyła najpierw w trolejbus, potem w inny samochód, a na końcu spadła z estakady. To wyglądało tragicznie. Stałem przez chwilę bez ruchu, po czym pobiegłem w kierunku trolejbusu. Ktoś w tłumie krzyknął: „czy ktoś jest lekarzem?”. Znalazła się jedna pani i podeszliśmy do pana, który nie oddychał. Poprosiła, żebym rozpoczął sztuczne oddychanie, ona rozpoczęła masaż serca. Oczyściłem mu usta z błota i rozpocząłem akcję. Potem podszedł jeszcze jeden pan i zamienił panią doktor w uciskaniu serca. Ona z kolei poszła udzielać pomocy kolejnym rannym. Niestety, w pewnym momencie ten pan, któremu pomagaliśmy zrobił ostatnie tchnienie – głęboko westchnął, przewrócił oczami i odszedł.
S.P.: Od wypadku minęło kilka dni, ale widać, że wciąż targają panem emocje. Można wymazać taki obraz z pamięci?
P.S.: Nie, trudno o to. Ten pan patrzył na mnie tak, jakby pytał, czy mu pomogę, starałem się zrobić co w mojej mocy. Jego wzrok cały czas mnie prześladuje. Chciałbym też przeprosić jego rodzinę, że nie udało mi się…
S.P: Dlaczego Pan obwinia siebie o tę śmierć?
P.S.: Człowiek myśli po takiej sytuacji, że mógł więcej zrobić. Chciałem pomóc, a i tak inna osoba umarła mi na rękach.
S.P: Na podsumowaniu akcji ratowniczej osoby dowodzące akcją ratunkową powiedziały, że zachowaliście się jak prawdziwi bohaterowie. Czuje się Pan bohaterem?
P.S.: Nie czuję się żadnym bohaterem. Postąpiłem tak, jak uważam, że powinienem postąpić. W Polsce jest tak, że jesteśmy sobie obcy. A w takich sytuacjach ludzie potrafią się zorganizować i to było dobrze widać w czwartek.
S.P.: Przyglądał się pan dalszej części akcji z boku. Jak pracowały służby?
P.S.: Przede wszystkim chciałbym zauważyć, że służby pojawiły się bardzo szybko. Działały sprawnie i profesjonalnie. Chaos panował za to wśród kierowców. Wielu nie wiedziało co zrobić – wychodzili z samochodów, blokowali jezdnię, gdy jechały karetki nie wiedzieli jak się zachować. Była też jedna pani, która zostawiła samochód, żeby zobaczyć wypadek i zablokowała dojazd straży pożarnej. Zachowanie niektórych było bezsensowne. Poza tym dużo osób robiło z tego widowisko – fotografowali, kręcili filmy, dzwonili. Rozumiem, że to niecodzienne zdarzenie, ale to przeszkadzało przy akcji ratowniczej. Mam też takie wspomnienie z miejsca wypadku, że większość osób, które zaangażowały się w niesienie pierwszej pomocy, to byli młodzi ludzie.
S.P.: Wróćmy jeszcze do pierwszych chwil po wypadku. Czy większość pasażerów samodzielnie opuściła trolejbus, czy ktoś musiał im pomagać?
P.S.: Część osób sama wyszła, część została wyprowadzona. Kilku siedziało na siedzeniach, bo byli w szoku. Nie było też tylnych drzwi. I wydaje mi się, że ten pan, którego reanimowaliśmy wypadł właśnie przez nie.
S.P.: Dziękuję za rozmowę.
Bohaterską postawę tych, którzy jako pierwsi ruszyli na pomoc ofiarom wypadku na skrzyżowaniu Trasy Kwiatkowskiego i Morskiej uhonorują władze Gdyni. W czwartek (02.05) prezydent miasta Wojciech Szczurek podziękuje im za wzorcową postawę obywatelską.