Polski himalaista Artur Hajzer zginął w trakcie zdobywania szczytu Gaszebrum I w Pakistanie. Spadł z dużej wysokości w czasie schodzenia z tzw. kuluaru japońskiego. Na antenie Radia Gdańsk Artura Hajzera wspominali koledzy himalaiści: Czesław „Kuba” Jakubczyk i Krzysztof Wielicki. Krzysztof Wielicki podkreślał, że warunki panujące feralnego dnia na szczycie nie należały do szczególnie niebezpiecznych. – W górach czasem jakiś głupi przypadek decyduje o tragedii. To nie była sytuacja, że ktoś się wpakował w jakiś trudny teren albo nie był przygotowany, albo było załamanie pogody czy wyczerpanie.
Normalny, zwykły wycof, który się bardzo często zdarza. Przeważnie na skutek zmiany pogody zespół decyduje o odwrocie. Chłopcy stwierdzili, że wieje zbyt silny wiatr, który zapowiada zmianę pogody. Postanowili, że będą się wycofywać, czyli wracać z 7600 metrów.
Nie wiadomo jaki był powód tragedii
W rozmowie z Radiem Gdańsk Wielicki opowiadał jak doszło do tragedii. – Marcin zjeżdżał pierwszy, Artur był nad nim. W którymś momencie, myślę, że z przyczyn technicznych np. nie wpiął przepinki, stracił równowagę, przeleciał kuluarem koło Marcina.
Marcin widział, że on leci. Jak się okazało, spadł kilkaset metrów do podstawy kuluaru. Marcin oczywiście kontynuował zjazd. Jak doszedł do podstawy kuluaru znalazł Artura, ale on już nie żył.
Wielicki zaznaczył, że himalaiści byli dobrze przygotowani technicznie do wspinaczki. – Bardziej nie da się zabezpieczać. Kuluar był ubezpieczony. A błąd, nawet jak się jest doświadczonym człowiekiem, zawsze można popełnić. Czasem chwila nieuwagi, ktoś się zapomni wpiąć, straci równowagę albo jest nieprzymocowany do punktu i spadnie kawałek lodu, kamień, który wyprowadzi z równowagi ciało. Statystycznie rzecz biorąc, te przypadki zdarzają się co jakiś czas. Mimo że wszyscy są profesjonalnie przygotowani, jednak zdarzają się wypadki.
Himalaista zastanawiał się też co mogło być przyczyną wypadku. – Może Artur był zestresowany, bo odczuł że Marcin spadł, co było nieprawdą. Ale w tym kuluarze zniknął mu gdzieś z oczu. Tam był silny wiatr, który niósł śnieg do góry, który wpadał do oczu i zrobiła się zadyma.
Może to też dla niego był dodatkowy stres, myślał że kolega spadł. Może zaczął wykonywać jakieś nerwowe ruchy, szybciej zjeżdżać. Mogę tylko przypuszczać, że fakt, że nie zobaczył Marcina, mógł spowodować u niego lekkie pogłębienie stresu i chęć niesienia pomocy koledze. Może też jakaś operacja sprzętem, telefonem, który trzeba przytrzymać. Do tego trzeba mieć dwie wolne ręce.
Wielicki przypuszcza, że scenariusz wydarzeń mógł też wyglądać inaczej. – Generalnie stało się to bardzo szybko od wysłania sms-a. Potem nie było już żadnych wiadomości.
Pogrzeb w górach
Decyzja gdzie pochowane zostanie ciało należy do rodziny, ale rodzina skłania się raczej ku pochowaniu ciała w okolicach przełęczy, mówił Krzysztof Wielicki. – Oczywiście na życzenie można czasem sprowadzać ciało na dół, do bazy i do kraju. Operacja trochę bardziej skomplikowana, ale o tym zdecyduje rodzina.
Wielicki na antenie mówił, że zmarłego himalaistę zna ponad 27 lat, pochodzą z jednego klubu. – Artur Hajzer wpisywał się w złotą dekadę polskiego alpinizmu, lata 90. Wspinał się nie tylko ze mną, ale z całym śląskim środowiskiem. Był wojownikiem, miał bardzo wiele sukcesów. Te wszystkie wejścia tworzyły całą historię. Artura dobrze znam wspinaczkowo, wielokrotnie wspinaliśmy się razem. Mamy za sobą nawet 3 czy 4 wyprawy zimowe.
Himalaista wspominał, że Hajzer po dłuższej przerwie wrócił do uprawiania alpinizmu i odegrał w nim bardzo ważną rolę uruchamiając program Polski Himalaizm Zimowy. Rozpoczął działalność biznesową, gospodarczą i w pewnym momencie postanowił wrócić do wspinania.
– To mi się podobało, bo od nowa chciało mu się przyjrzeć himalaizmowi. Ja go za to podziwiałem. Wziął sprawy w swoje ręce i miał wizję, że trzeba skupić środowisko wokół celu, jakim jest wyprawa zimowa. Po 90 roku dużo wspinaczy rozpierzchło z klubu do życia prywatnego, każdy działał sam. Wdrażając program Polski Himalaizm Zimowy, Artur powrócił do korzeni. Na uwagę zasługuje również to, że fizycznie to pociągnął, bo to jednak organizacja, sponsorzy, treningi, dobór sprzętu. Tu Artur był bardzo otwarty na nowoczesne rozwiązania i działał w tym kierunku.
Hajzer – człowiek renesansu
Drugi gość audycji Czesław „Kuba” Jakubczyk mówił, że Hajzera spotykał wielokrotnie w górach. – Zawsze odbierałem go jako człowieka renesansu, animatora, inspiratora, zarówno w sensie społecznym i sportowym, jak również jako pracodawcę. Rozsiewał wiele dobrej energii.
Opowiadał też o tragicznej wyprawie z 1989 roku, w której brali udział Hajzer i jeden z trójmiejskich wspinaczy. – To była wyprawa na Mount Everest. Gienek Chrobak i Andrzej Marciniak weszli na szczyt. W zejściu cała grupa łącznie z grupą wspomagającą poleciała w lawinie. No i finalnie pięciu wspinaczy zginęło. Andrzej Marciniak oślepł w wyniku śnieżnej ślepoty i czekał na pomoc. Tu właśnie Artur wykazał się niesamowitą dzielnością, poruszył niebo i ziemię, serca ambasadorów USA i Chin i w końcu z dwoma Nowozelandczykami dotarli i uratowali go.
Jakubczyk odniósł się też do niedawnej tragedii na Broad Peak, gdzie zginęło dwóch polskich alpinistów. – Nawet jeśli nie mogę ich nazwać przyjaciółmi tu w dolinach, na pewno w górach są moimi przyjaciółmi. I moje serce po prostu krwawi, jest mi niezwykle smutno.
Te śmierci są bolesne. Jednak nawet te niepotrzebne śmierci nie odstraszają od wejścia na kolejne szczyty. Nie można podważać zjawisk takich, jak pasje i „zabronić jaskółkom latać”.