Tylko w ciągu półtora roku, aż sześciu drwali zginęło w okolicach Słupska. Wszyscy byli zatrudnieni „na czarno”. Państwowa Inspekcja Pracy bije na alarm, tak źle z bezpieczeństwem pracowników leśnych nie było od lat. Zdaniem kontrolerów, tragiczny bilans to efekt zlecania przez nadleśnictwa prac leśnych firmom zewnętrznym. Tak zwane Zakłady Usług Leśnych muszą konkurować ze sobą w przetargach. Roboty wykonuje firma, która zaproponuje najniższą cenę. W efekcie, jak informuje Roman Giedrojć, kierownik oddziału Państwowej Inspekcji Pracy w Słupsku, przedsiębiorcom otrzymującym zlecenie „starcza na paliwo do pił wycinających drzewo, ale na szkolenie i legalne zatrudnienia pracowników już nie”.
– Najczęściej okazuje się, że pracownik leśny podpisał umowę o pracę w dniu śmiertelnego wypadku, to oczywiście fikcja, bo z naszych ustaleń operacyjnych wynika, że pracował dużo wcześniej na czarno, mówi Giedrojć.
Zdarza się, że drwale nie mają uprawnień do prowadzenia wycinki, nie przechodzą też szkoleń BHP. We wszystkich, skontrolowanych przez inspektorów pracy Zakładach Usług Leśnych stwierdzono uchybienia. Część spraw skończyła się mandatami. Wszystkie wypadki, w tym śmiertelne, są badane przez prokuraturę.