„Pokojówka” bijąca podopiecznych, dyrektorka „niszcząca ludzi”. Co się dzieje w rokocińskim Domu Pomocy Społecznej?

thumb rokocin1

Reporter Radia Gdańsk dotarł do nowych faktów dotyczących nieprawidłowości, do jakich miało dochodzić w Domu Pomocy Społecznej w Rokocinie koło Starogardu Gdańskiego. Kilka dni temu wyszło na jaw, że jedna z opiekunek DPS w Rokocinie została skazana przez sąd za bicie i poniżanie podopiecznych. O tym, jak zachowuje się w stosunku do nich, można dowiedzieć się z nagrania opublikowanego przez Gazetę Kociewską. Słychać na nim wyzwiska, przekleństwa, a nawet klapsy. Nagranie wykonał Leszek Wójcik, szef zakładowej „Solidarności”.

Sąd uznał, że kobieta jest winna znęcania się nad podopiecznymi w latach 2008-2012 i skazał ją na rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Wyrok nie uprawomocnił się, bo zaskarżył go obrońca oskarżonej. Kobieta po nagłośnieniu sprawy zwolniła się z DPS. Teraz jednak, na światło dzienne wychodzą nowe niepokojące informacje.

Jak dowiedział się reporter Radia Gdańsk, skazana kobieta przez prawie cały okres pracy w DPS nie miała uprawnień do tego, aby samodzielnie zajmować się niepełnosprawnymi. Ze względu na brak odpowiednich kwalifikacji zatrudniona była jako pokojowa. Tymczasem, jak przekonują opiekunowie, wykonywała obowiązki typowe dla opiekunek.

– Pełniła dyżury z mieszkańcami DPS, zajmowała się tym, czym powinni zajmować się opiekunowie. Gdyby bezpośredni kontakt z mieszkańcami ośrodka mieli tylko wykwalifikowani ludzie, do tej sytuacji by nie doszło. Uczą nas na kursach tego, jak zachowywać się w stosunku do podopiecznych, jak powstrzymywać emocje, jak z nimi rozmawiać. Ta pani, o czym świadczą nagrania, nie miała o tym pojęcia, mówi opiekunka Iwona Wałaszewska.

To, że kobieta przez większość czasu spędzonego w DPS nie miała uprawnień do zajmowania się chorymi, potwierdza dyrektorka placówki Irena Marcińska. Jak mówi, opiekunką została dopiero niespełna rok przed wyrokiem, który został wydany w grudniu 2013 r. Wcześniej była pokojową. A jaki był jej zakres obowiązków?

– Nie mogę tego powiedzieć. Obowiązuje mnie ustawa o ochronie danych osobowych, ucina Marcińska, dodając po chwili, że kobieta „tylko pomagała opiekunom”.

To nie jedyne niepokojące informacje, jakie docierają z DPS. Część pracowników oskarża dyrektorkę placówki o mobbing. Leszek Wójcik i Iwona Wałaszewska twierdzą, że Irena Marcińska „w białych rękawiczkach niszczy ludzi”. Przekonują, że przez lata byli prześladowani. Powód, jak mówią, był jeden. W 2011 roku zaczęli mówić o nieprawidłowościach i poinformowali dyrektorkę o tym, że jedna z opiekunek używa przemocy wobec podopiecznych.

– Pani dyrektor wysłuchała mnie, a po kilku dniach wezwała ponownie. Wtedy okazało się, że to ja biję tego mieszkańca, a nie tamta opiekunka. W jednej chwili stałem się oprawcą. Zostały spreparowane różne pisma, zaczęto pokazywać jakieś siniaki. Byłem nawet przesłuchiwany przez prokuraturę, ale ta niczego nie potwierdziła, mówi Leszek Wójcik.

Kilka dni później Wójcik ponownie spotkał się z Marcińską. Jak mówi, dyrektorka przy świadkach odczytała wtedy pismo, w którym poinformowała, że po zakończeniu dyżuru nocnego, który pełnił wspólnie z Wałaszewską, w DPS znaleziono pudełko po prezerwatywach.

– Pani dyrektor poprosiła też o ustosunkowanie się na piśmie do tego znaleziska. Oczywiście plotka poszła w świat. To zniszczyło mi życie. Zaczęłam leczyć się psychiatrycznie. Do dzisiaj odczuwam tego skutki, mówi roztrzęsiona Iwona Wałaszewska.

Dyrektorka zapewnia, że nie przypomina sobie takiego zdarzenia. Mówi też, że jeśli zdaniem pracowników dopuszczała się mobbingu, powinni zgłosić to do Sądu Pracy. Ci odpowiadają, że nie zrobili tego, bo nie chcieli wdawać się w długi proces, w którym trudno byłoby udowodnić swoją rację.

O sprawie poinformowali starostę Leszka Burczyka. Ten jednak murem stoi za dyrektorką. Podkreśla, że gdyby nie Marcińska, DPS mogłoby już dzisiaj nie być. Walczyła o niego, gdy jego los – ze względu na fatalne warunki techniczne – wisiał na włosku. Podkreśla też, że wiele oskarżeń kierowanych pod adresem dyrektorki to „słowo przeciwko słowu” i trudno rozstrzygnąć jednoznacznie o tym, kto jest winny. Według Burczyka są one wynikiem konfliktu Ireny Marcińskiej z niewielką grupą pracowników skupioną w jednym ze związków zawodowych.

Starosta podkreśla jednak, że na najbliższym posiedzeniu Zarząd Powiatu raz jeszcze zajmie się konfliktem w DPS i zadecyduje o tym, czy przeprowadzić kontrolę. – W tym całym zamieszaniu nie możemy jednak zapominać o osobach najważniejszych, czyli podopiecznych DPS. Będziemy robić wszystko, aby w żaden sposób nie odczuli tego, co dzieje się wokół ich domu, mówi Leszek Burczyk.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj