Anita Demianowicz: Moje motto w podróży to „Wszystko albo nic”

– W tej chwili, wyjeżdżając po raz kolejny już sama, na dłuższy czas, ze znajomością języka i jako tako regionu, wciąż mimo wszystko mam pietra. (…) Małżonek od zawsze mi mówi, że moje motto życiowe to „Wszystko albo nic”. Coś w tym chyba jest, pisze podróżniczka Anita Demianowicz na platformie blogowej Radia Gdańsk.

Ostatni wpis Anita Demianowicz poświęciła emocjom, które towarzyszą jej przed każdym kolejnym wyjazdem. Opisuje, jak rok temu zdecydowała się wyruszyć na swoją pierwszą samotną wyprawę. Nie znała wówczas języka, a w planach miała ponad 5-miesięczną podróż. – Nie ma wątpliwości, ale wciąż nie mogę w to uwierzyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w tej chwili, wyjeżdżając po raz kolejny już sama, na dłuższy czas, ze znajomością języka i jako tako regionu, wciąż mimo wszystko mam pietra. Co ja sobie wtedy myślałam, to nie mam pojęcia! Może jednak nie polecę tym razem?

Strach towarzyszył jej również przed podróżą do Panamy. Podróżniczka wspomina, że do ostatniej chwili miała nadzieję, że lot zostanie odwołany. Potraktowałaby to jako znak, żeby ostatecznie zostać mężem w domu. – Na bramkach odprawy tłoku nie było. Spojrzałam na bilet, wyszukując numeru lotu. Rzut oka na tablicę odlotów pozwolił mi stwierdzić, że mojego lotu na tablicy brak. Samolot o 19:25 do Panamy nie istniał, pisze.

I dodaje: – Po chwili na tablicy pojawił się inny samolot do Panamy, wylatujący o innej godzinie i o innym numerze. (…) Ważył się los mojej podróży. Zmartwienia okazały się jednak zbyteczne. (…) Wszystko się zgadzało. Po pięciu godzinach byłam już w Madrycie.

W hiszpańskiej stolicy podróżniczka noc spędziła w hostelu nieopodal lotniska. Stamtąd musiała wrócić z powrotem do terminala. Jako że taksówki okazały się zbyt drogie, darmowe podwiezienie zaproponował jej nowo poznany 60-latek. – Skorzystałam z oferty. Pierwsze pytania dotyczyły posiadania męża i dzieci. Na pożegnanie dostałam nawet numer telefonu Vincente, który obiecywał, że nie tylko odbierze mnie jak będę wracała z Panamy, ale i zabierze na tradycyjne madryckie jedzenie...

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj