4 osoby zginęły płynąc jachtem. Kto zawinił przy tragedii na Kanale Cieplicówka?

– Za śmierć czterech żeglarzy odpowiadają energetycy, pisze Jerzy Boj na blogi.radiogdansk.pl. – Trudno sobie wyobrazić, że wszystkie szlaki wodne zostaną oznakowane, odpowiada prokurator Jolanta Rudzińska. W niedzielę po południu na rzece Cieplicówce koło Elbląga doszło do tragicznego wypadku. Maszt jachtu „Atlanta” zahaczył o linię wysokiego napięcia i spłonął. Nikt nie przeżył.

Ofiarami jest czworo doświadczonych żeglarzy z Elbląga – trzech mężczyzn i jedna kobieta, w wieku od 49 do 55 lat. Policja ustaliła nazwiska tych osób. Jacht należał do doświadczonego 53-letniego sternika Adama R. Kapitanem był 49-letni mężczyzna, wśród ofiar jest małżeństwo. Dziś zostanie przeprowadzona sekcja zwłok ofiar.

Żaglówka nadal jest na Cieplicówce, ponieważ miejsce jest zarośnięte trzciną, a przez to niedostępne. Do wydobycia jachtu na ląd potrzebny będzie specjalistyczny sprzęt. Łódź zostanie zbadana przez techników i biegłych. Pozwoli to ustalić, co było przyczyną pożaru. Wstępna hipoteza mówi o kolizji masztu z linią wysokiego napięcia, co mogło też spowodować zapalenie się baku z paliwem na łodzi. W najbliższym czasie zostanie przeprowadzona sekcja zwłok ofiar.

– Ta tragedia to ostrzeżenie dla wszystkich żeglarzy, którzy rozpoczynają sezon, żeby w czasie planowania podróży dokładnie przeczytać locje. Obojętnie czy to jest locja śródlądowa, morska czy jakichś kanałów, i sprawdzić czy na drodze nie ma jakichś przeszkód, mówi kapitan Roman Paszke. – Wiele lat temu, kiedy pływałem Szkarpawą, a zdarzało mi się odbić na Nogat, to sprawdzaliśmy wcześniej, czy nasz maszt nie napotka przeszkody w postaci sieci trakcyjnej lub telefonicznej. Przed planowaniem żeglugi trzeba zapoznać się z wysokością przewodów energetycznych i telefonicznych i porównać to z wysokością masztu. Oprócz tego, konieczne jest zapoznanie się z prognozą pogody i z tym, czy na morzu są jakieś akweny, które należy omijać.

Kapitan Paszke przyznaje jednak, że jemu samemu zdarzyła się podobna, choć nie tak groźna, sytuacja na katamaranie Gemini. Maszt jego łódki znalazł się niebezpiecznie blisko sieci energetycznej w Górkach Zachodnich. – Kiedy płynęliśmy do Sobieszewa, to było bardzo późnym wieczorem, zrobiliśmy sobie taką wycieczkę. Przepływaliśmy pod siecią trakcyjną bez problemu, jeśli chodzi o wysokość masztu. Nie uderzyliśmy w nią, ale nastąpił przeskok iskry, mocny, było widać wyładowanie. Czyli masz był jednak za blisko przewodów trakcyjnych. Na szczęście nikomu nic się nie stało.

Paszke radzi co robić w przypadku zbliżającego się zagrożenia, choć ostrzega, że każdy przypadek należy traktować inaczej. – Można próbować zawrócić. Jeżeli podróż jest pod silnikiem, można włączyć wsteczny bieg. Ale to są bardzo indywidualne sprawy związane z tym, w jakim miejscu się znajdujemy, z jaką prędkością płynie łódź. Na pewno nie wolno w takim momencie dotykać takielunków, czyli opierać się o maszt.

Gdyński żeglarz Jarosław Kaczorowski dodaje, że aby doszło do wypadku, maszt nie musi dotykać sieci energetycznej. Wystarczy, by odległość była zbyt mała, by nastąpiło wyładowanie iskry – co spotkało m.in. kapitana Paszke. – Nie trzeba dotknąć drutów elektrycznych, żeby przeszedł prąd. Wystarczy pod nimi przepłynąć. Prąd ściąga np. radio UKF, dlatego trzeba mieć je wtedy wyłączone. Trzeba też uważać podczas złej pogody, żeby nie trzymać się want, żadnych metalowych przedmiotów, które mogą przewodzić prąd, ostrzega Kaczorowski.

Stefan Kotiuk, nasz redakcyjny kolega, prywatnie od wielu lat żeglujący po Mazurach był świadkiem wypadku, do którego o mały włos mogło dojść na Mazurach na jeziorze Kisajno niedaleko Pięknej Góry. – Uchachana załoga składająca się z samych kobiet niebezpiecznie zbliżała się do linii wysokiego napięcia. Wszyscy w porcie, na moście zaczęli wtedy krzyczeć i to otrzeźwiło załogę – kobiety bardzo szybko się wycofały, wspomina Kotiuk.

– Do takich wypadków dochodzi głownie wtedy, gdy na pokładzie załoga popełnia błąd, twierdzi Kotiuk. – Jeżeli człowiek nie zna akwenu, powinien przestudiować locję.

– Za śmierć czterech żeglarzy, przynajmniej częściowo, odpowiadają energetycy, pisze tymczasem Jerzy Boj na swoim blogu boj.radiogdansk.pl. Według niego jest wiele pytań w związku z tą sprawą, które wymagają odpowiedzi, m.in. dlaczego kanał nie jest oznakowany jako ciek nieżeglowny, a także dlaczego nie było oznakowania ostrzegającego o niskim zwisie linii energetycznej.

– Przyjemność żeglowania po tajemniczych rzekach, odnogach i kanałach na Żuławach nęci i będzie nęcić. Im więcej ściągniemy na Pętlę Żuławską żeglarzy, tym częściej będziemy widzieli ich wpychających się na najmniejsze strugi. O to nie można mieć do nich pretensji. Przecież namawiamy do penetrowania Żuław, poznawania ich tajemniczych zakątków, szukania przygody. Po to stworzyliśmy szlak Pętli Żuławskiej. Obowiązkiem administratorów szlaku jest odpowiednie oznakowanie stref niebezpiecznych, pisze Boj.

Alina Geniusz-Siuchnińska, rzecznik Energi-Operator, podkreśla, że „z ciężkim sercem słucha oskarżeń o tragiczną śmierć żeglarzy”. Firma sprawdziła, czy wszystkie procedury z jej strony zostały dopełnione. – Z przeprowadzonych przez nas badań wynika, że linie średniego napięcia są zawieszone znacząco powyżej wysokości wynikającej z obowiązujących przepisów dla wód nieżeglownych. Te określają m.in. minimalną odległość od najwyższego znanego poziomu lustra wody do przewodów linii energetycznych, tłumaczy Geniusz-Siuchnińska.

– Odległość wymagana przepisami wynosi co najmniej 4,1 m. Na Cieplicówce było to ok. 8,5 m. Jeśli zaś chodzi o oznakowanie, zgodnie z obowiązującymi przepisami dotyczącymi śródlądowych dróg wodnych oraz żeglugi śródlądowej obowiązek oznakowania linii elektroenergetycznych dotyczy tylko szlaków żeglownych, dodaje Geniusz-Siuchnińska.

Tymczasem śledztwo wszczęła prokuratura. Jak podkreśla jednak prokurator Jolanta Rudzińska, Cieplicówka, która łączy rzekę Nogat z Zalewem Wiślanym jest szlakiem nieżeglownym i ze wstępnych ustaleń wynika, że takich nie trzeba znakować.

– Trudno sobie wyobrazić, że wszystkie szlaki wodne zostaną oznakowane, tak jak drogi. Postępowanie nie będzie szło w tym kierunku, żeby wszystkie oznakowywać, bo nie ma takich możliwości i nie ma takiej potrzeby. Oczywiście, będziemy badać i ustalać czy ta rzeczka to nie jest szlak żeglarski. Na dzień dzisiejszy twierdzimy, że nie jest, ale zbadamy to. Po drugie, co spowodowało, że wpłynęli do tej rzeczki, dlaczego nie złożyli masztu, i czy przyczyną tego zdarzenia rzeczywiście było zaczepienie masztem o linię wysokiego napięcia, bo może przyczyna tego wypadku była inna, mówi Jolanta Rudzińska.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj