Znamy przyczyny katastrofy śmigłowca w Czystej. Teraz sprawą zajmie się prokuratura

Skrajna nieodpowiedzialność i rolnik bez doświadczenia za sterami. Tak można podsumować wyniki pracy Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, która badała katastrofę śmigłowca w Czystej koło Słupska. Komisja potwierdziła dane, do których wcześniej dotarło Radio Gdańsk. Śmigłowiec MI 2, który rozbił się w Czystej 1 maja, nie miał prawa wznieść się w powietrze od 2002 roku. Ponadto, mimo ogromnego doświadczenia pilot, emerytowany amerykański lotnik również nie miał prawa zasiąść za jego sterami. Nie miał polskiej licencji na latanie.

Państwowa Komisja Badań Wypadków Lotniczych nie będzie dalej zajmowała się tą sprawą. Śmigłowiec nie był zarejestrowany, więc całość dokumentacji wraz z raportem końcowym trafi do prokuratury. Śledczy zbadają, kto tak naprawdę pilotował śmigłowiec przed katastrofą i dlaczego na wysokości 250 metrów zgasły oba silniki.

Amerykanin, który deklarował się jako pilot, siedział na miejscu zajmowanym przez instruktorów latania. Miejsce pilota zajmował właściciel maszyny, rolnik Jan G. z Witkowa koło Słupska, który sam przyznał policji, że dopiero uczył się latać. Nie da się wykluczyć, że katastrofa to wynik właśnie tej nauki latania.

Ponadto PKBWL ustaliła, że śmigłowiec miał różne oznaczenia, de facto należące do dwóch różnych maszyn.
– Śmigłowiec M-2 nr fabr. 5210441099 z napisami SP SFC, który uległ wypadkowi został wyprodukowany w 1989 r. i zarejestrowany w dniu 20.03.1990 r. jako SP SGT natomiast śmigłowiec Mi 2, który miał przydzielone znaki rozpoznawcze SP SFC posiadał nr fabr. 526506010 został wyprodukowany w 1980 r. i zarejestrowany w dniu 25.03.1980 r. Obydwa śmigłowce zostały skreślone z Rejestru Cywilnych Statków Powietrznych ULC w dniu 11.03.2002 r. Śmigłowiec, który uległ wypadkowi nie posiadał żadnych dokumentów potwierdzających jego zdatność do lotu oraz obowiązkowego ubezpieczenia OC, napisali członkowie komisji w raporcie.

Zdaniem komisji pilot nie miał zamiaru uzgodnić lotu z centrum lotu w Gdańsku, bo radio w maszynie było wyłączone. Ponadto po opuszczeniu rozbitego już śmigłowca nie wyłączono zasilania i dopływu paliwa co mogło spowodować pożar maszyny. 

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj