– Wolałabym przyjąć antybiotyk od razu, „na ślepo” i na jakiś czas zachwiać odporność mojego organizmu, niż przeżywać to wszystko, przyznała w naszym studiu pani Anna, od 20 lat chorująca na boreliozę. Choroba została wykryta dziesięć miesięcy temu. W studiu Beata Szewczyk gościła także specjalistę od chorób zakaźnych Marka Prusakowskiego i panią Monikę Dobosz, matkę dziewczynki, u której diagnozowanie choroby wciąż trwa. U pani Anny borelioza została wykryta bardzo późno. 20 lat temu na wakacjach została ugryziona przez trzy maleńkie kleszcze i przez długi czas funkcjonowała normalnie. Po pięciu latach pojawiły się pierwsze objawy. – Bóle brzucha, głowy, kręgosłupa, stawów. Badania pokazywały, że jestem idealnie zdrową osobą. Następnie pojawiły się objawy neurologiczne, problemy w poruszaniu się, widzeniu, z pamięcią. W żadnym gabinecie nie padło słowo „borelioza”. Odsyłano mnie do poradni psychiatrycznej, wspominała pani Ania. – Dopiero dziesięć miesięcy temu, w gabinecie NFZ znalazła się doktor, która mnie wysłuchała. Rozpoczęłam dziesiąty miesiąc leczenia i już czuję się lepiej.
Doktor Marek Prusakowski podkreślał, że najważniejsze jest wczesne zapobieganie. – Jak już pójdziemy do lasu, do parku, czy nawet własnego ogródka, wracając obejrzyjmy się dokładnie. Jak znajdziemy kleszcza, który nazywany jest kleszczem wymiotnym – ponieważ zaraża nie w momencie kiedy pije naszą krew, a w momencie gdy zwymiotuje, usuńcie go jak najszybciej, żeby nie zdążył się „porzygać”.
Miejsca, w którym jest kleszcz nie smaruje się tłuszczem, ponieważ to może go sprowokować właśnie do zwymiotowania. Przy samej nasadzie aparatu gębowego łapiemy pincetą lub paznokciami i skręconym ruchem wyrywamy go. Jeśli aparat gębowy pozostanie, wydłubuje się go jałową igłą. Jeśli po paru dniach czy tygodniach pojawi się rumień wędrowny, zaczyna się wczesne leczenie antybiotykiem.