W Sopocie mieszka również Alicja Faron Przybylska. Urodziła się w 1930 roku. Wraz z rodzicami i siostrą wojnę spędziła w Warszawie. Powstanie zastało ją na Żoliborzu. Miała 14 lat i pseudonim „Iva”. Została sanitariuszką i łączniczką. Do dziś śnią jej się dramatyczne obrazy, które zapamiętała jako nastolatka. W powstaniu spotkała miłość swojego życia. – On miał 17 lat, ja 14. Szliśmy okopami na akcję, jak wracaliśmy, pocałował mnie. Nie słyszałam bomb i niemieckich pocisków. Byłam zakochana, opowiada Alicja Faron Przybylska.
90-letnia Maria Olszańska z Sopotu nie bierze udziału w rocznicowych uroczystościach. Od roku nie może chodzić. Podczas Powstania Warszawskiego trafiła do batalionu „Kapitan Gustaw”, gdzie musiała biegać z meldunkami i ratować rannych. Najbardziej niebezpieczna akcja to ratowanie naszego dowódcy batalionu wspomina pani Maria. – Co chwila oświetlał nas reflektor Niemców. Każdy, nawet najdrobniejszy ruch, kończył się serią w naszym kierunku. Nasz dowódca miał 1.90 cm wzrostu. Nogi wystawały mu poza nosze, które ciągnęłyśmy po ziemi, opowiada pani Maria. Maria Olszańska odznaczona została Krzyżem Armii Krajowej, odznaką pamiątkową Akcja Burza i odznaką Weterana Walk O Niepodległość.
Inny powstaniec Lech Czajka mieszka dziś w Domu Seniora w Sopocie. W powstaniu, jako 20-letni chłopak walczył na Mokotowie. Gdy przyszedł na swój punkt zbrojny, dostał jeden granat. Strzelać nie umiał. Mówi że przeżył powstanie, bo był młody i niczego się nie bał. – Cel był jeden – strzelać i nie dać się trafić. Uważać przede wszystkim na gołębiarzy, czyli niemieckich snajperów, czających się na kominach i dachach. Nie chciałem strzelać, nie chciałem robić nikomu krzywdy, ale taki był czas, że trzeba było walczyć i strzelać z ostrej amunicji. I zabijać. A ja nie chciałem zabijać, mówi uczestnik powstania. Lech Czajka nie lubi wracać do przeszłości. Woli śpiewać wojskowe piosenki tak, jak podczas dzisiejszej uroczystości, która odbywa się w sopockim Domu Seniora.