To była tylko chwilowa przerwa w locie. Mieszkańcy Gruty, Rodowi i Nowej Wsi koło Rybna zostali zaproszeni przez Amerykanów i mogli zwiedzić wnętrza nowoczesnych śmigłowców. – Kiedy usłyszałem o tym po raz pierwszy, nawet przez myśl mi nie przeszło, że zrobi się z tego faktu tak medialny i szeroko komentowany temat, pisze na blogu Radia Gdańsk pilot i ekspert lotniczy Robert Zawada. Zawada szkolił się na śmigłowcach amerykańskich w USA i miał okazję trzymać stery m.in. „Sea Hawka” i „Chinooka”. Latał w wielu krajach Europy i zna tamtejsze procedury. – I oświadczam, że to co zrobili Amerykanie jest zarówno w ich kraju jak i w większości krajów Europy zachodniej normalną procedurą bezpieczeństwa – podkreśla pilot.
Media, a nawet osoby związane z lotnictwem, nagłośniły sprawę lądowania i pojawiły się dziwne teorie. – Usłyszałem między innymi, że piloci amerykańscy się zgubili i nie wiedzieli gdzie są, że jest to element propagandy, że wykonują rekonesanse lądowisk, że to na pewno jakaś akcja specjalna. Zaraz potem pojawiły się przedstawiane nawet przez ludzi związanych w jakiś sposób z lotnictwem obawy, czy śmigłowce UH-60 „Black Hawk”, które biorą udział w przetargu na wielomilionowy kontrakt dla naszej armii są nam potrzebne skoro nie potrafią poradzić sobie w locie we mgle?
Była mgła i Amerykanie podjęli decyzję, że wylądują i poczekają na lepszą pogodę. I nie było to spowodowane tym, że maszyny nie mają odpowiednich urządzeń lub piloci umiejętności. – Jeśli lecą śmigłowce w szyku (czyli kilka śmigłowców razem) to wszystkie one muszą się przez cały czas lotu widzieć. Nie można pozwolić na to, żeby nawet na chwilę stracić się z oczu. Dlatego też loty takie wykonuje się w warunkach lotu z widzialnością ziemi – tłumaczy Robert Zawada. Dodaje, że jeśli prowadzący ugrupowanie stwierdzi, że za chwilę formacja może wlecieć w chmury, mgłę, opad deszczu, czy inne zjawisko ograniczające widzialność, musi znaleźć miejsce, w którym cała formacja może bezpiecznie wylądować i poczekać aż pogoda się poprawi.