Dyrektor zoo: „Takie sytuacje zdarzają się też w naturze”. Lew Arco zabił jedną z lwic

Michał Targowski, dyrektor zoo w Gdańsku tłumaczył w Radiu Gdańsk, jakie mogły być przyczyny wczorajszej tragedii w zoo. Lew Arco zagryzł jedną z młodszych samic.

Lwy od tygodnia mieszkały w oliwskim ogrodzie. Przyjechały do Gdańska z Francji i Portugalii.

Włodzimierz Raszkiewicz: Spotykamy się z Michałem Targowskim, niestety w smutnych okolicznościach. Takich sytuacji chcielibyśmy mieć jak najmniej. Wszyscy pytają dzisiaj, jak mogło do tego dojść?

Michał Targowski: My też się zastanawiamy, jak mogło do tego dojść. Tym bardziej, że zwierzęta już tydzień tworzyły rodzinę, leżały obok siebie zupełnie beztrosko. Były oddzielane tylko na czas karmienia oraz na noc, ponieważ pawilon w nocy nie ma obsługi. Wszystkie znaki na niebie wskazywały, że ta rodzina się scala. Mogliśmy snuć dalsze plany szybkiego wypuszczenia na wybieg. Takie plany istniały, chcieliśmy to zrobić już w przyszłym tygodniu. Teraz trzeba to wszystko zweryfikować. Zostaliśmy zaskoczeni zachowaniem samca, ale musimy oddać jemu cześć i pewną pokorę, bo to jest jednak dziki drapieżnik. Tak lwy się zachowują na wolności. Bardzo często podczas kształtowania nowej grupy rodzinnej, samiec próbuje likwidować niepotrzebne samice i wybiera osobniki słabsze lub najmłodsze. Jeśli coś się jemu nie podoba, toczy z nimi krwawą walkę i często śmiertelną. Ponieważ nasz samiec jest młody i ma dopiero cztery lata, nie mieliśmy podstaw myśleć, że będzie próbował dyktować warunki charakterystyczne dla dojrzałego, płodnego samca. Małym pocieszeniem jest dla nas fakt, że ta samiczka, która została uduszona, de facto go zaatakowała. On się do niej tylko zbliżył tak, jak to robił bardzo często – podszedł i powąchał. Ona mu dała łapą po pysku i wtedy zaczęła się cała ta dramatyczna sytuacja, w której lew zaczął ganiać lwicę po pomieszczeniach, ona uciekała, skacząc po półkach.

WR: Są różne wersje wydarzeń. Niektórzy mówią, że to on zaatakował ją z zaskoczenia.
MT: No tak, ale całość zdarzenia od początku była obserwowana przez asystenta dyżurnego, który był w pomieszczeniu oraz przez pracowników. Na zapleczu pomieszczeń są odpowiednie okna i lustra, dzięki którym w odbiciu doskonale widzimy, co się dzieje u lwów.

WR: Pojawiają się zarzuty, że można było tego uniknąć i inaczej zainterweniować.
MT: Interwencje w takich przypadkach są ograniczone, bo to są drapieżne zwierzęta. Zdrowie i bezpieczeństwo ludzi jest najważniejsze. Lew to jest przecież drapieżnik, owszem można go oswoić i mieć z nim bliski kontakt, ale w każdej chwili może swoją moc drapieżną okazać. Tu nie ma recepty, nie można na podstawie zdarzenia twierdzić, że gdybyśmy tydzień później je połączyli, to na pewno by się nic nie zdarzyło. To jest takie spekulowanie jak na przykład, gdy ktoś ulegnie wypadkowi i się zastanawia, że gdyby poszedł inną ulicą, to by nie było wypadku. Praca przy zwierzętach przynosi elementy trudne do przewidzenia, szczególnie u zwierząt dużych, ciężkich i drapieżnych.

WR: Nie można było ich rozdzielić?
MT: W momencie kiedy samiec chwycił pyskiem za szyję lwicy wiadomo było, że zachował się jak osobnik, który poluje. Wiadomo było, że on już tej szczęki nie zwolni i nic nie dadzą żadne próby polewania wodą. Mieliśmy gaśnice śniegowe, oczywiście są też pytania dlaczego doktor nie interweniował z bronią, ale tej broni tak czy inaczej byśmy nie użyli. Moglibyśmy przecież stracić dwa lwy. Broń to jest ostateczność, kiedy jest zagrożenie życia ludzkiego. Tutaj takiego zagrożenia nie było.

WR: A ładunki usypiające w tej broni?
MT: My mamy broń ostrą, ponieważ mamy na to pozwolenie. Jeśli chodzi o broń usypiającą, to jest to nieobojętne dla organizmu. Ilość tej dawki przelicza się na wagę ciała zwierzęcia, ale kiedy przychodzi stres i zwierzę jest mocno podniecone, to ta dawka może być zupełnie nieodczuwalna dla organizmu. Strzał jest bolesny, ponieważ igła jest gruba i może to spowodować jeszcze większą furię i agresję u zwierzęcia. Oczywiście sytuacja może się odwrócić, jak środek zacznie działać i zwierzę zaczyna słabnąć. To ofiara może stać się agresorem. Ja takie dyskusje odrzucam.

WR: Co dalej w takim razie? Trudne pytanie – łączyć czy nie łączyć?
MT: Zrobimy sobie chwilę przerwy, ale zwierzęta mają ze sobą kontakt wzrokowy i węchowy. Zrobimy parę dni odpoczynku. Trzeba zrozumieć, że jesteśmy trochę przybici, a w takich sytuacjach stresowych można zupełnie nieświadomie popełnić jakiś błąd. Będziemy je łączyć, bo lew jest gatunkiem stadnym. Obawy, że to stado nie zostanie utworzone, powinniśmy odłożyć na dalszy plan. Jest wśród tych dwóch samic półtoraroczna lwica, bliźniaczka tej która zginęła. Musimy być czujni, ponieważ lew mógł sobie ją również upatrzyć jako ofiarę.

WR: Jest takie pytanie, czy ten lew nie ma spaczonej psychiki?
MT: Absolutnie nie, samce się tak zachowują. Wiele ogrodów ma szczęście, że nie dochodzi do żadnych konfliktów wśród zwierząt. Ale proszę mi wierzyć tam, gdzie jest hodowla lwów, tam niestety wióry lecą. Temat nie jest oczywiście medialny, aczkolwiek zwierzęta sprowadzone z taką radością, nagle dają nam po tygodniu takie otrzeźwienie. Nie mamy prawa sądzić, że lew jest niezrównoważony. Wręcz odwrotnie, on z całej tej gromadki lwów, która jest w Gdańsku, sprawia wrażenia najbardziej spokojnego i kontaktowego. Bardzo ładnie reaguje na komendy i przejścia z jednego pomieszczenia do drugiego. Czuje już naszych pielęgniarzy, jak pracują wewnątrz budynku i chce wejść do środka wiedząc, że dostanie mięso i wodę. Więc to jest bardzo sympatyczny kontakt. Muszę powiedzieć, że z samicami takiego kontaktu nie ma. Ale będziemy wypuszczać samice, żeby znaczyły wybieg. Potem wypuścimy samca żeby czuł, że to środowisko nie do końca jego. Mam nadzieję, że do incydentu już nie dojdzie.

WR: Pozostaje pytanie, czy on nie zapoluje jeszcze na drugą młodą samicę? 
MT: Już kilka razy dostał łapą po pysku od dorosłej samicy, ale to było normalne zachowanie kotów, które próbują ustalić hierarchię w grupie. Kiedyś mieliśmy lwy w warunkach klatkowych, które tworzyły zgodną parę. Jednak z nieznanych powodów, dwie samice zaczęły walczyć ze sobą, a znały się już kilka lat. Niestety musieliśmy wtedy podjąć decyzję o uśpieniu rannej lwicy. Powinniśmy być otwarci, nawet po takich porażkach. Jeszcze raz podkreślę, że nie mam żadnych pretensji do pracowników.

WR: Byłem dzisiaj u pracowników w lwiarni, a tam jeden wielki płacz.
MT: Tak, to prawda. Myśmy z ołówkiem w ręku opracowywali dokładne postępowanie, co robimy i jak się zachowujemy. Na podstawie naszych doświadczeń lub innych ogrodów, a także pewnych opracowań. Wydawało się, że wychodzi to naprawdę perfekcyjnie do momentu, kiedy samiec na oczach pracowników zaatakował. Dobrze, że żadnych ekstremalnych odruchów, często bezwarunkowych żaden pracownik nie wykonał. Chodzi np. o otwieranie drzwi, żeby odwrócić uwagę lwa. Wtedy moglibyśmy mówić o wielkim błędzie pracowników. Coś nam się zawaliło, ale będziemy próbowali to odbudować.

W poniedziałek po 16:30 jedna z lwic została zaatakowana przez lwa Arco. Samica nie chciała, by lew zbliżał się do niej. W pewnym momencie Arco przewrócił ją i przydusił. Mimo interwencji pracowników nie udało się uratować lwicy.

wrasz/mat

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj