– Nie ukrywam, że przeszedłem poważny zabieg. Z powodu choroby nowotworowej trzeba było usunąć cały żołądek. Teraz trzeba się z tym zmierzyć i żyć, mówi arcybiskup Sławoj Leszek Głódź. O swojej chorobie metropolita gdański opowiedział dziennikarzowi Gościa Niedzielnego. – Chcę powiedzieć, że jestem już w domu. Opuściłem szpital i powoli dochodzę do zdrowia. Przynajmniej powinienem dochodzić. Najpierw bardzo serdecznie dziękuję za wszystkie modlitwy i solidarne trwanie. Nawet nie przypuszczałem, że będzie tyle dowodów pamięci o mnie, powiedział na początku rozmowy abp Sławoj Leszek Głódź.
Dziennikarzowi Gościa Niedzielnego opowiadał o początkach swojej choroby i jej przebiegu. – Najpierw były przypadkowe badania. Nie czułem, że coś mi dolega. Po przebadaniu powiedziano mi, że jest wrzód na żołądku. Potem, miesiąc później, dowiedziałem się, że trzeba natychmiast operować. I więcej. Usłyszałem, że jest to nowotwór, powiedział. – Człowiek staje wówczas jak po wyroku na życie. Usiadłem i napisałem testament. Zarówno jego część duchową, jak i materialną. Zrobiłem to ręcznie, włożyłem do koperty, zakleiłem, przystawiłem pieczęć. Ona leży w szufladzie. Później szpital, operacja, pierwsze zdanie się na opatrzność, wolę Bożą i ludzi oraz ich profesjonalizm, ich dobroć i uśmiech. To jest ogromnie ważne dla chorego. Zwykle w szpitalach moja rola była inna. Nigdy nie byłem pacjentem szpitala, nie licząc usunięcia wyrostka robaczkowego w 1965 roku. Służyłem wówczas w wojsku, w Kołobrzegu. Od pięćdziesięciu lat moja rola sprowadzała się do odwiedzania chorych, dodał arcybiskup.
Duchowny wyjaśniał także, dlaczego o swojej chorobie zdecydował się poinformować dopiero po operacji. – Chciałem, żeby wierni wiedzieli. Uczyniłem to, kiedy byłem już bardziej świadom, po operacji. Wówczas powiadomiłem także i rodzinę. Nie chciałem nadawać temu elementów sensacji ani niepotrzebnej litości przed operacją, wyznał hierarcha.
W rozmowie z dziennikarzem Gościa Niedzielnego abp Głódź mówił o pobycie w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Warszawie. – Doznałem tam wiele ciepła. Poczynając od salowych i pielęgniarek, aż po lekarzy. Salowe podkreślały, że modlą się za mnie w domu, z dziećmi. Podobnie było z pielęgniarkami. Bardzo mnie to wzruszało. Tych oznak solidarności było może aż za wiele. Nie przypuszczałem…, mówił wyraźnie wzruszony.
Jak podkreślił metropolita, diecezja pracuje normalnym trybem. – Ustaliliśmy, że będę urzędował już normalnie. Praca idzie tak, jak przed moim pójściem do szpitala, z zawieszeniem tylko wizyt w terenie, w parafiach. Powiedziano mi, że jeszcze mi tego nie wolno. A i nie mam siły, prawdę mówiąc, stwierdził. – Przyjdzie czas, że nadrobimy te zaległości. Cieszę się, widząc na nowo świat, życie… A chcę powiedzieć, że po tym wyroku i nagłej potrzebie operacji, wiele spraw i problemów nabrało zupełnie innego wymiaru. Muszę więc na nowo to wszystko pozbierać, dodał duchowny.
Metropolitę w szpitalu odwiedzili m.in. prezydent Bronisław Komorowski, Lech Wałęsa oraz Aleksander Kwaśniewski. Przychodzili też ministrowie oraz polska generalicja. – Odświeżyliśmy dawne znajomości, a czas mijał jakoś szybciej. Przyznam jednak, że ciągnęło mnie już do domu. Jestem szczęśliwy, że mogę być tutaj ze swoimi księżmi i wiernymi. W domu, przy kominku, ze swoimi psami, powiedział abp Sławoj Leszek Głódź.