Tysiąc kilometrów przez największe pustkowia świata w ciągu jednego roku. Gdańszczanin wraz z dwójką kolegów z Polski pokonał legendarny maraton „Four Deserts”. Marek Wikiera ma za sobą bieg po pustyniach Gobi, Saharze i Atacamie, a zwieńczeniem morderczego wysiłku była… Antarktyda.
– Czwarty etap mocno różnił się od pozostałych. Tym razem bowiem nie narzekaliśmy na schodzące ze stóp paznokcie, bo ich… po prostu już nie było po poprzednich wojażach na pustyniach. Zwłaszcza Atakama mocno nas poturbowała. A na Antarktydzie największym wyzwaniem były mokre buty. Choć miałem swoje z gore-texu, nie przepuszczające do środka wody, to na klimat nie było mocnych. Dopóki się biegało, wszystko było w porządku, ale jak tylko się stanęło, pot ze stopy zaczynał marznąć, wspomina biegacz w rozmowie z reporterem Radia Gdańsk.
Pokonane przez Marka Wikierę pustynie reprezentowały cztery klimatyczne ekstrema. Sahara – gorąco, Gobi – wiatr, Atakama – suchość, a Antarktyda – zimno. – Biegaliśmy w takim kopnym śniegu, po kolana. Trudność polegała na tym, że ci, którzy biegli pierwsi, przecierali ścieżki, ale jak tylko biegli za nimi ciężsi zawodnicy, to wszystko załamywali i zostawało kolejnym jeszcze bardziej nieprzyjemne podłoże. Z kolei najgorzej mieli ci najciężsi, pod którymi już wszystko się załamywało, opowiada biegacz.
Biegacze pierwotnie startowali w czwórkę, jednak w połowie próby pokonania wszystkich czterech pustyń, jeden z nich Marcin Żuk zmarł pomiędzy biegami. Od lat zmagał się z chorobą afektywną dwubiegunową.
mbak/dr