70 lat temu Armia Czerwona wkroczyła do Słupska. 1/3 miasta spłonęła

Spalili miasto, choć zdobyli je bez walki. 70 lat temu, 8 marca 1945 roku, Armia Czerwona wkroczyła do Słupska. Niemieckie wojska uciekły, ludność nie stawiała oporu, a mimo to czerwonoarmiści spowodowali zagładę 80 procent śródmieścia. Słupsk wyglądał strasznie – opowiadają naszemu reporterowi Radia Gdańsk historycy i pierwsi polscy mieszkańcy miasta. Zenon Klemenczak trafił do miasta wiosną na kilka dni, później przyjechał we wrześniu. – Cała starówka była wypalona. Od Nowobramskiej po rzekę i do zamku. Same gruzy. Prawie wszystko się spaliło. Chodziłem po na wpół zawalonych piwnicach budynków na Starym Mieście. Szukałem motoru albo silnika do motoru. Znalazłem kilka części, ale motor udało mi się złożyć i uruchomić dopiero w 1946 roku. Miałem 15 lat kiedy tu przyjechałem. W mieście było bardzo dużo Niemców, Polaków zaledwie kilkuset. Większość to byli robotnicy przymusowi z tutejszego obozu. Ciężkie czasy.

Krzysztof Skrzypiec z Archiwum Państwowego w Słupsku: – Są zeznania świadków, którzy opowiadali, że Rosjanie celowo i metodycznie podpalali Słupsk. Rozstawiano pojemniki z łatwopalnymi płynami. Po śródmieściu jeździły też samochody i czołgi z których żołnierze Armii Czerwonej rzucali zapalonymi butelkami i puszkami. Domy na Starym Mieście zapalały się jeden od drugiego. Ocalały tylko te budynki, które były z czerwonej cegły, tak jak poczta czy kościół Mariacki, który też celowo podpalono. Mamy relację świadków, którzy twierdzili, że Rosjanie nagrywali film czekając aż płonąca wieża kościoła się zawali.

Tomasz Urbaniak, badacz historii Słupska, opowiada: – Zdarzały się też sytuacje, że Rosjanie zmuszali Niemców do oblewania budynków benzyną i podpalania. Często właściciele i lokatorzy byli zmuszania do wzniecania ognia we własnych domach. To była typowa zemsta. Słupsk był miastem uważanym za bardzo sprzyjające nazistom. NSDAP zdecydowanie wygrywała tu wybory zdobywając ponad 50 procent głosów. W dniu wejścia Armii Czerwonej nikt nie witał w otwartymi ramionami. Ulice były wymarłe, ludzie chowali się w piwnicach, w szafach i pod łóżkami. Dzień wcześniej zarządzono ewakuację, ale było za późno by uciekać.

W mieście było mnóstwo uciekinierów między innymi z Prus Wschodnich. Ludzie tłoczyli się na dworcu kolejowym, ale uciekli z niego po tym jak spadła tam rosyjska bomba lotnicza. Pieszo, wozami konnymi i samochodami uciekano w kierunku Łeby i Lęborka, ale część ludzi zawróciła. To oczywiście tylko szacunki, ale zdaniem świadków ówczesnych wydarzeń w sumie w Słupsku mogło być nawet sto tysięcy osób. To dwa razy więcej niż wtedy było mieszkańców miasta. Było bardzo zimno i część uciekinierów z innych miasta chowała się w budynkach na klatkach schodowych, mówi Urbaniak.

Słupsk do obrony się nie przygotowywał – wojska nie było. Raz przyleciały dwa samoloty radzieckie, na dwa dni przez wyzwoleniem zrzuciły kilka bomb. Jedna upadła koło dworca, druga koło ul. Pankowa (obecnie Paderewskiego) – pisał we wspomnieniach słupszczanin Edward Michalak. – 7 marca w Słupsku zapanowała panika. Wiceburmistrz Fredenhagen razem z rodziną popełnił samobójstwo. Śmierć wybierali też inni. Zapisem tragedii są wpisy w księdze zgonów cmentarza. Wynika z nich, że niemieccy lekarze popełniali samobójstwa, zażywając truciznę, przedsiębiorcy i właściciele majątków wybierali śmierć przez powieszenie.

Rankiem 8 marca 1945 r. o godz. 7 zobaczyłem, jak pierwsze rosyjskie czołgi wjechały do Słupska z kierunku Bytowa, ulicą od Kobylnicy przez Butowerstrasse (obecnie Lutosławskiego). Nie napotkały oporu, bo nieliczne oddziały niemieckie wycofały się w kierunku Gdańska. Nie doszło do walki, jedynie rosyjskie czołgi ostrzelały z dział zupełnie bezcelowo domy mieszkalne. Nie widziałem żadnych walk i nie słyszałem, aby ktoś je widział. Do Słupska trafiłem we wrześniu 1941 roku, jako robotnik przymusowy i zamieszkuję do chwili obecnej. Przebywałem w nim również w czasie historycznego dnia 9 marca 1945 roku. Byłem i świadkiem i po części uczestnikiem wydarzeń, jakie miały wówczas miejsce.

Dnia 7 marca rano (środa) podjąłem jak zawsze pracę w firmie handlowej przy obecnej ulicy Starzyńskiego, przebywałem tam aż do godziny 11 i miałem dobrą okazję obserwowania przebiegu rozwoju sytuacji w mieście, a zwłaszcza masowej ewakuacji ludności niemieckiej, rozpoczętej właśnie tego dnia rano. W porze obiadowej udałem się do obozu Schippgrund II (obecna ulica Kozietulskiego) i po drodze widziałem wielu Niemców szykujących się do ewakuacji. Również nasz obóz robotników przymusowych został niebawem ewakuowany w kierunku Gdańska. Mnie i trzem kolegom udało się pozostać w mieście i od godzin wieczornych 7 marca przebywaliśmy wspólnie w rejonie obecnej ulicy Kilińskiego do rana dnia 8 marca około godz. 6.

Przez cały czas pobytu przy ulicy Kilińskiego obserwowaliśmy trwającą do godzin nocnych nieustanną ewakuację ludności niemieckiej. Tutaj doszedł do nas huk spowodowany wysadzeniem przez Niemców mostów na Słupi.

Około godziny 6 rano przeszliśmy z ul. Kilińskiego na ulicę Starzyńskiego widzieliśmy zbliżających się w naszym kierunku żołnierzy radzieckich (dwóch oficerów). Za nimi podążały kolumny pojazdów wojskowych. W rejonie ulic Starzyńskiego, Tuwima, Woj. Polskiego i centrum miasta w ogóle w tym czasie, jak i w nocy z 7 na 8 marca nie było żadnych walk. Podobnie przez cały dzień 8 marca w centrum nikt do nikogo nie strzelał. Nie dochodziły do nas też odgłosy wystrzałów z dalszych ulic. Jeszcze 8 marca mogliśmy swobodnie poruszać się po mieście i znikąd nie dochodziły do nas strzały. Miasto było spokojne do wieczora 8 marca, kiedy pojawiły się nad nim łuny, pisał w 1989 roku w gazecie „Zbliżenia” świadek tamtych wydarzeń Hieronim Marciniak.

Słupska starówka płonęła ponad trzy dni. W sumie miasto straciło 1/3 ogólnej zabudowy.

pw/rs
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj