Trolling wśród polskich wędkarzy ma coraz więcej zwolenników. Na 38 jednostek, które zajmują się tym rodzajem połowów, aż 27 wystartuje w rozpoczynających się 9 kwietnia Łososiowych Mistrzostwa Polski „Trolling Boat Masters”.
Trolling polega na ciągnięciu przynęty za łodzią – na żyłce lub lince. Imituje to ruch ryby i prowokuje do ataku drapieżniki – takie jak łosoś. – W praktyce przypomina to bardziej wydawanie narzędzi połowowych przez kuter rybacki niż tradycyjne wędkowanie, ale jest nie mniej emocjonujące, tłumaczył w rozmowie z reporterem Radia Gdańsk Marcin Ramutkowski, organizator zawodów. – Zdarzają się takie chwile, gdy naraz biorą dwie lub trzy ryby i trzeba z nimi walczyć, co nieraz trwa nawet kilka godzin, dodał.
Miłośnicy trollingu uważają Hel za najlepsze łowisko łososiowe w Polsce. Nawet w odległości 5 km od brzegu można złowić łososie o długości powyżej metra. – W Bałtyku, a w szczególności w okolicach Helu są nie tylko łososie – najbardziej popularne wśród wędkarzy, ale jest też sporo troci u brzegów Zatoki Puckiej czy sandacza w Martwej Wiśle, dodał Ramutkowski. Z kolei Jezioro Żarnowieckie obfituje w szczupaka. Cały obszar Północnych Kaszub jest atrakcyjny dla uprawiania trollingu.
Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak dopiero, gdy zaczynamy urządzać własną łódź do trollingu, co można zrobić na dwa sposoby. Pierwszy – tańszy – to kupno pontonu o długości ok. 4,5 metra z niewielkim silnikiem. – Na początek wystarczy, ale też ogranicza wędkarza – szczególnie na pełnym morzu. Wiele razy dochodziło do sytuacji gdy małe łodzie musiały szybko wracać na brzeg przy niesprzyjającej pogodzie, dodał trollingowiec.
Drugi sposób generuje spore koszty. – Za sam kadłub musimy zapłacić od 60 do 80 tysięcy złotych. Do tego jeszcze dochodzi silnik, który kosztuje od 40 do 60 tysięcy oraz sprzęt elektroniczny. To nie jest tani sport, skwitował ekspert.
Zawody „Trolling Boat Masters” w Helu potrwają do soboty.
pl/mmt