Justyna ma 30 lat i jest lesbijką. W życiu przeszła wiele – trudne dzieciństwo, odkrywanie swojej seksualności, śmiertelną chorobę najbliższej osoby. O wzlotach i upadkach, poszukiwaniu miłości i uzdrawiającej sile opowiedziała Hannie Wilczyńskiej-Toczko.
Justyna była wyczekanym dzieckiem, owocem miłości. – I znajomi, i lekarze mówili, że to będzie chłopiec. Miałam nazywać się Artur albo Robercik. Urodziła się 14 listopada, więc jak wylicza została poczęta w Walentynki. Po narodzinach córki, matka Justyny wpadła w depresję. Nie akceptowała dziecka, miała wahania nastrojów. – Źle mnie traktowała. Ale czasem widziałam w niej miłość, chciała dla mnie dobrze, myślała o mojej przyszłości. Wysyłała mnie na obozy i do prywatnej szkoły z językiem angielskim.
Z tego, że nosi w sobie wewnętrzny konflikt, Justyna zdała sobie sprawę w dzieciństwie. Od piątego roku życia ścinała się na krótko i ubierała się w chłopięce ubrania. Czuła, że jest kimś pomiędzy kobietą a mężczyzną. – Jakakolwiek próba ubrania mnie w sukienkę kończyła się kłótniami. Jak szłam gdzieś z moim ojcem czy matką, ludzie zawsze mówili: Jaki ładny chłopiec! Swoją pierwszą dziewczynę miałam w wieku pięciu lat.
Bohaterka reportażu mówi, że kiedy pierwszy raz usłyszała słowo lesbijka, przestraszyła się. Pierwszą dziewczynę przedstawiła rodzicom w wieku 16 lat, a oni… bardzo się ucieszyli. – Powiedzieli, że nareszcie, że czekali na to. Zapytałam: Jak to? To wyście wiedzieli? Odpowiedzieli, że wiedzieli od zawsze, tylko czekali, aż sama sobie to uświadomię. Pod tym względem byli kompletnie inni od reszty społeczeństwa. Dzięki nim nauczyłam się, że miłość jest najważniejsza. Nie pieniądze, władza, wycieczki, ubrania.
Abstrakcyjną rzeczą wydaje się Justynie zmiana płci. Tłumaczy, że słyszała o takiej opcji, ale nigdy nie rozważała jej poważnie, bo to nienaturalne. Dzięki temu, że jest autentyczna, otwierają się przed nią ludzie obojga płci. Mężczyźni dowiadują się od niej sporo o kobietach i odwrotnie.
W dzieciństwie Justyna miała skłonności do buntu. Wdała się w złe towarzystwo, sprzedawała narkotyki, kradła. Przełomowym momentem było spotkanie nowej partnerki. Związek z Liwią trwał 9 lat. – Była ode mnie starsza o pół dekady. Zostawiłyśmy całe towarzystwo, imprezy i zamieszkałyśmy razem. Miłość odmieniła Justynę, zaczęła mieć wyrzuty sumienia, przeprosiła tych, których wcześniej skrzywdziła. – Wybaczyłam sobie starą siebie i zrozumiałam, że jestem innym człowiekiem. Ale też nie było tak łatwo.
Gdy Justyna miała 22 lata, wyjechała wraz z Liwią do Anglii. Pracowały fizycznie w fabrykach i magazynach. Wkrótce partnerka Justyny otworzyła własny gabinet kosmetyczny. Kobietom zależało, by do Anglii ściągnąć syna Liwii. – Przez pierwszy rok zbierałyśmy pieniądze, żeby mu wszystko zapewnić. Zależało mi na tym, żeby chłopiec był szczęśliwy. Jego dziadkowie i ojciec nie akceptowali mnie i Liwii, mieszali mu w głowie. Jak już przyjechał i wszystkich zostawił, ucieszył się.
W życiu Justyny znów pojawiły się nałogi, zaczęła regularnie palić marihuanę, odsunęła się od nowej rodziny. Poczuła, że potrzebuje nowych wyzwań. – Nie pomagaliśmy sobie, nie rozwijaliśmy się. Z jednej strony kochałam ich, z drugiej nie wiedziałam, o co mi chodzi. Kiedy podjęła ostateczną decyzję o odejściu, Dominik zachorował na raka. – Miał guza, który zrósł się z jelitami i pęcherzem, nie można było tego operować, jedynie leczyć chemią. Rozpoczęła się akcja „rak”, a nasze życie stało się piekłem. Dominik umierał na naszych oczach, a Liwia w ciągu 3 miesięcy zestarzała się o jakieś 10 lat.
– Na nowo się zjednoczyliśmy, zaczęłam wierzyć, że na świecie jest Bóg, cel, miłość. Tą miłością chciałam Dominika obdarzyć. Dostał ostatnią chemię, zrobili skan i stał się cud – z 9 cm zrobiło się 7 mm. Coś niesamowitego, życie zaczęło się od nowa, dodaje Justyna.
Psuła się za to relacja między kobietami. – Nie było kontaktów intymnych, seksualnych. Kochałam ją i chciałam z nią być, ale przestałam kochać samą siebie. Tkwiłam w tym tak długo, że chciałam się zabić. Po tym jak Justyna podjęła decyzję o rozstaniu, straciła pracę, zmarła jej babcia. – Skończyłam w hostelu dla bezdomnych. Chciałam się zabić, pojechałam kupić linę, ale jak zobaczyłam, że kosztuje 50 funtów, to zrezygnowałam.
Bohaterka reportażu wie, że kilka razy w życiu popełniała ten sam błąd. Mówi, że układa się jej się, kiedy wierzy w miłość. Mama wysłała jej list, w którym przeprasza za błędy rodzicielstwa. – Nie mam go już, ale był piękny. Wybaczyłam jej, a ona wybaczyła mi. Pokazałam, że dziecko trzeba przytulać, całować, opiekować się nim.
Od paru lat Justyna nie ma kontaktu z Liwią i Dominikiem. Utrzymuje dobry kontakt z matką i młodszym bratem. Zajmuje się organizacją happeningów. Pracuje nad sobą, by kochać i być kochaną. – W końcu jestem szczęśliwa, rozwijam się duchowo, mentalnie, robię to co zawsze chciałam. Medytuję, ćwiczę. Dobiłam dna, ale od niego odskoczyłam.
Posłuchaj całego dokumentu: