– Piractwo to zwykłe złodziejstwo. Ale dzisiaj nie jest aż tak brzemienne w skutkach jak kiedyś – mówi Zbigniew Krzywański, były muzyk Republiki i kompozytor. – To brak świadomości i wychowania, dodaje Arkadiusz Hronowski, szef klubu B90. Mimo tego piractwo wciąż jest społecznie akceptowane. Wpisało się w rzeczywistość i nikogo już nie dziwi. Pytaniem jest czy faktycznie wpływa na zmniejszenie zysków muzyków?
Dokładnie dzisiaj 4 października mija 11 lat od ukazania się w sklepach „Pirackiej płyty” zespołu Kukiz i Piersi. Bonusowo dodany materiał z wcześniejszych albumów nawiązuje do „dodatkowych atrakcji” proponowanych na piratach. Ten album tylko nawiązywał do zjawiska piractwa, a pierwszą nielegalnie rozprowadzaną płytą była „Great White Wonder” wydana w 1969 roku. To pierwszy przypadek piractwa na świecie na tak ogromną skalę. Dzisiaj problemem jest już nie tyle kopiowanie płyt, ale ściąganie ich nielegalnych odpowiedników w sieci.
Co to jest piractwo i z czym to się je
– Piractwo to brak świadomości i wychowania, mówi Arkadiusz Hronowski, szef klubu B90. – Muzyka jest dziełem sztuki i jeżeli chcemy je usłyszeć powinniśmy za to płacić. To jest czyjaś praca.
– Muzyka to dla artysty towar, który sprzedaje by mieć pieniądze na utrzymanie rodzin, na kolejne nagrania, kupno instrumentów i teledyski, przyznaje Łukasz Kojrys, menadżer zespołu Enej.
W jeszcze mocniejszych słowach o piractwie wypowiada się Zbigniew Krzywański, były muzyk Republiki i kompozytor. – Tak jak w spektaklu moim i Jacka Bończyka „Terapia Jonasza” depresję nazwano alergią na życie. Tak i piractwo jest eufemistyczną nazwą na zwyczajne złodziejstwo! Piotr Sołoducha wokalista zespołu Enej dodaje: – Najgorszym przejawem piractwa jest to, gdy ktoś korzysta z utworów bez zgody i jeszcze czerpie z tego zyski. Sam się zastanawiam też jak interpretować sytuacje, gdy ktoś kupuje płytę, ale potem ją udostępnia w internecie. Niby zapłacił, ale nadal jest to piractwo, bo rzesza osób z niej korzysta nie płacąc. To trochę tak jakby pójść do piekarni i wziąć bułkę bez płacenia, bo czemu nie, skoro tak robimy z muzyką. Musimy sobie uświadomić, że to złe i jest przestępstwem.
Kupić czy ściągnąć? Oto jest pytanie
Dzisiaj strony internetowe za niskie kwoty, bądź za obejrzenie reklam udostępniają utwory. Możemy wybierać spośród wielu tego typu serwisów jak Spotify, Deezer czy Wimp, które za abonament w wysokości 20 złotych miesięcznie dają możliwość legalnego odtwarzania. – Mój straszy syn ma wykupiony abonament na Spotify. Za 20 złotych miesięcznie ma dostęp do kilku milionów utworów – mówi Zbigniew Krzywański. To nie są duże pieniądze za taką możliwość. Nie wiem po co w dzisiejszym świecie, gdzie jest tyle możliwości słuchania legalnie nadal się uprawia piractwo. Jak dodaje Krzywański niskie zarobki też nie są usprawiedliwieniem dla kradzieży.- Mój szwagier zarabia minimalną krajową plus dostaje niewielką prowizję. To nie są duże pieniądze. Mimo tego kupuje trzy, a niekiedy pięć płyt miesięcznie. Szuka oczywiście okazji.
Dlaczego, więc nadal ściągamy? Bo jesteśmy sknerami i szkoda nam kasy, czy może chcemy sprawdzić czy opłaca się kupić płytę? Czy to jednak jest wystarczające usprawiedliwienie? – Niekoniecznie. Od tego jest chociażby darmowy YouTube – mówi Łukasz Kojrys.
Warto także dodać, że zespoły, które mają podpisaną umowę z serwisami takimi jak YouTube za każde wyświetlenie otrzymują gratyfikację. – Dzięki temu mamy pieniądze na kolejne teledyski czy nagrania- tłumaczy menadżer Eneja.
Zyskują na tym wszyscy. Zarówno muzycy jak i fani. To jednak nie jedyna korzyść, o czym przekonał się syn Arkadiusza Hronowskiego. – Mój syn miał kiedyś dużo ściągniętych plików z muzyką, wyjaśnia Hronowski. – Podczas jednej z rozmów puściłem mu płytę, którą miał na komputerze. I nie mógł uwierzyć w różnicę jakości. O wiele lepszą znajdziemy na albumie. To trochę jakby słuchało się dwóch różnych zespołów. Następnego dnia skasował piliki i zaczął kolekcjonować płyty. Naprawdę fajnie jest mieć ten album fizycznie, móc do niego wrócić, poczytać książeczkę.
A może ściąganie pomaga w sprzedaży?
Dwa lata temu Wspólne Centrum Badawcze Komisji Europejskiej (JRC) przeprowadziło badanie na 16 tys. Europejczyków, które wykazało, że piractwo nie musi szkodzić muzyce. Nielegalne pobieranie muzyki nie wpływa na sprzedaż jej legalnych odpowiedników. Osoby ściągające są również kupującymi płyty. Ogólny wniosek jest taki, że piractwo i sprzedaż muzyki to dwa oddzielne tematy, których nie powinniśmy łączyć. Ten kto ma kupić album legalnie i tak to zrobi.
(Badanie dostępne pod linkiem http://publications.jrc.ec.europa.eu/repository/handle/JRC79605)
– Po rozmowie z wydawcą Eneja mogę przyznać, że sprzedaż płyt dramatycznie spada– mówi Łukasz Kojrys, Teraz by znaleźć się na OLISie (Oficjalna Lista Sprzedaży Związku Producentów Audio Video przyp. red.) w pierwszej dziesiątce, w tygodniu wystarczy sprzedać 500 płyt. To naprawdę mało. Najlepszym porównaniem niech będzie to, że Enej ma na Facebooku ponad milion polubień, a najnowsza płyta sprzedała się na poziomie 15 tys., czyli dopiero pokryła się złotem. To pokazuje jak dużo ludzi korzysta z internetu i ściąga, a nie kupuje albumy.
Walka z piractwem
W Polsce w 1998 roku powstała Koalicja Antypiracka. Jednak czy dzisiaj w dobie internetu, z którego możemy nielegalnie ściągać, jej istnienie nadal ma sens? Koalicja prowadzi m.in. kampanie uświadamiające, co to jest piractwo i namawiające do jego zwalczania. Przyznaje nagrody „Złota Blacha” dla szczególnie zasłużonych w zwalczaniu piractwa policjantów i „Złoty Szlaban” dla celników. Czy są to wystarczające działania?
– Na bardzo profesjonalne zabezpieczenia antypirackie stać niewielu, mówi Arkadiusz Hronowski. – Mają je przede wszystkim największe instytucje finansowe, a nie muzyczne. Wydawnictwa przy spadającej sprzedaży nie mają na to środków, nie mówiąc już o pieniądzach na walkę z nielegalnymi serwisami. Z tym chyba trzeba się pogodzić. Trzeba pójść w kierunku edukacji i wychowania. Z tym stanowiskiem zgadza się również Łukasz Kojrys. – Chyba jak ze wszystkim trzeba zacząć od początku, od kształcenia świadomości społeczeństwa. Są takie projekty, które przekonują, że warto kupić oryginalną płytę. Jako menadżer zespołu mogę śmiało powiedzieć, że dzięki sprzedaży albumów dostajemy nie tylko pieniądze, ale nabieramy energii do dalszego tworzenia.
Kolejnym sposobem na walkę z piractwem jest wstawianie do sieci darmowych albumów czy ich części. – Można wtedy posłuchać fragmentów płyty i zdecydować czy kupić, mówi Piotr Sołoducha. – To chyba jest najlepsza forma walki z piractwem. Poza tym internet umożliwia też wybór, jeżeli nie chcesz kupować całego albumu, możesz wybrać pojedyncze mp3. Miejmy nadzieję, że sprzedaż cyfrowa wyeliminuje piractwo, a przynajmniej znacznie je ograniczy.
Zupełnie inne stanowisko prezentuje Zbigniew Krzywański. – Dzisiaj piractwo nie jest aż tak brzemienne w skutkach dla artystów jak kiedyś. Takie witryny jak np. YouTube płacą tantiemy muzykom. Zaczynają to być powoli zauważalne pieniądze dla autorów, muzyków i producentów. Poprzez takie serwisy jak Spotify i YouTube kradzież własności intelektualnej zaczyna być coraz mniej zauważalna. Po co ściągać skoro jest wiele legalnych możliwości? Zdecydowanie większym problemem jest to, co się dzieje między użytkownikami a organizacjami zbiorowego zarządzania prawami autorskimi.
Według artysty ważne jest to, by nie tylko magnetofony, radia i laptopy były na liście urządzeń, które w cenę mają wliczone tantiemy dla muzyków i autorów. – Zupełnie nie rozumiem, czemu tak długo zwleka się z rozszerzeniem tej listy o smartfony i tablety. Większość krajów Unii Europejskiej już to zrobiła. Znajomy polityk powiedział mi kiedyś, że jak to wprowadzą, to przegrają wybory. Nie ma nic bardziej kuriozalnego.
Dalej Zbigniew Krzywański tłumaczy, jak wieki wpływ na dochody artystów miałoby wprowadzenie na listę smartfonów i tabletów. – Ta opcja to rekompensata za piractwo. W cenę smartfona byłaby wliczona dodatkowa kwota. Dzięki niej mimo działań piratów twórcy dostawaliby pieniądze. Wiele osób uważa, że telefony przez to podrożeją. Prawda jest taka, że przez konkurencję na rynku, nie ma mowy o zwiększeniu ceny. Stracą na tym jedynie producenci tych urządzeń, bo będą mieli mniejsze zyski.
Zbigniew Krzywański tłumaczy także cel akcji „Nie płacę za pałace”, która sprzeciwia się dodatkowej opłacie do smartfonów i tabletów. – Jej nie wymyślili użytkownicy, którzy nie chcą płacić więcej za smartfony. Tę akcję wymyślili producenci tego sprzętu. Jest ona skierowana przeciwko ZAiKS, który w powszechnym mniemaniu uważany jest za złodziejską firmę, którą kilku kolesi założyło, by zarabiać. Tymczasem właścicielami tego stowarzyszenia jesteśmy my – artyści.
Wojna z piratami trwa od lat. Propozycji na rozwiązanie tego konfliktu jest wiele, ale daleko nam jeszcze do jego zniwelowania. Zlikwidowanie piractwa jest chyba niemożliwe, choć to zależy tylko od nas, użytkowników.