Wyborcza otrzymała lawinę sprostowań ws. Krystiana W. „Chatka kopulatka? To nie my”

Aż 78 sprostowań otrzymała Gazeta Wyborcza po swoich publikacjach opisujących rzekome związki „Krystka” z Zatoką Sztuki i innymi klubami w Sopocie. – To kneblowanie prasy – broni się dziennik.

Sprostowań i przeprosin od Gazety Wyborczej zażądali Marcin Turczyński i spółki, do których należą kluby na Wybrzeżu. W razie odmowy grożą pozwami o odszkodowanie. Podejrzewany o gwałty na nastolatkach Krystian W. był opisany w kilku tekstach Gazety. Wynikało z nich, że blisko współpracował z Turczyńskim i innymi klubami na Wybrzeżu.

CO NIE PODOBA SIĘ TURCZYŃSKIEMU

Gazeta ujawniła w piątek fragmenty niektórych sprostowań, które otrzymała. „Nieuprawniona jest sugestia, że istnieje związek pomiędzy Zatoką Sztuki a przestępczymi działaniami Krystiana W.” – napisała spółka Art Invest. Zaprzecza, by „Krystek” miał dobre kontakty z jej szefostwem. Kolejne żądanie brzmi: „Nieprawdą jest, że Art Invest dawał angaż dziewczynom przyprowadzonym przez Krystiana W. (…) Nieuprawniona jest teza, iż Zatoka Sztuki zamieniła się w ekskluzywną imprezownię z hotelem, gdzie posiadacze grubych portfeli mogą się bawić z nastolatkami. Zatoka Sztuki była i jest miejscem kultury, rozrywki, dostępnym dla różnych ludzi i ich form legalnego spędzania czasu”. Spółki i Turczyński przekonują, że nie odpowiadają za działania „Krystka” i zakończyli już z nim współpracę.

W sprostowaniach jest też perełka: „Nieprawdziwa jest sugestia, że dawny klub Blue Velvet jest chatką-kopulatką. Lokal ten pełni funkcje magazynowo-socjalne”.

DLACZEGO TAKA LAWINA? WYBORCZA TŁUMACZY

Mariusz Jałoszewski z Gazety Wyborczej pisze: „Sprostowania dopuszcza prawo prasowe. Mają służyć skorygowaniu nieścisłych lub nieprawdziwych informacji. Do redakcji odpowiedzialnej za publikację materiału wysyła się zwykle jedno pismo z takim krótkim żądaniem.

Instytucja sprostowania jest jednak nadużywana do tłumienia krytyki prasowej, np. przez wysyłanie lawiny sprostowań dotyczących tego samego artykułu. Jest to formalnie dopuszczalne, ale taki zabieg można odbierać jako nadużycie prawa i formę cenzury prewencyjnej. Bo chodzi nie tyle o sprostowanie informacji – to można zrobić w jednym piśmie – ile o wywarcie presji na dziennikarzy, żeby temat porzucili.

Zasypywanie dziennikarzy sprostowaniami, przedsądowymi wezwaniami i pozwami ma ich skłaniać do rezygnacji z tematu w obawie przed procesami. Dotyczy to głównie mediów lokalnych, których nie stać na prawników. Jest to klasyczny „efekt mrożący”, swoiste kneblowanie prasy. Polskie sądy często nie dostrzegają go w orzecznictwie, co im wielokrotnie wytykał Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.”

Gazeta Wyborcza/pp

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj