Izu Ugonoh to zawodowy bokser wagi ciężkiej. Jego rodzice pochodzą z Nigerii, ale to Gdańsk jest jego domem. Jest bratem Osi Ugonoh, która wygrała jedną z edycji programu telewizyjnego Top Model.
O boksie, wierze w Boga i tolerancji w Polsce rozmawiał z nim ks. Rafał Starkowicz z gdańskiej redakcji Gościa Niedzielnego. Poniżej publikujemy fragmenty tego wywiadu.
Często podkreślasz, że jesteś czarnoskórym Polakiem…
Co ksiądz mi tu opowiada! (śmiech). Nie ma czarnoskórych Polaków. Wszyscy Polacy są biali. Oczywiście, żartuję. W Polsce urodziłem się i wychowałem. Kiedy jestem gdzieś za granicą – a ostatnie dwa lata spędziłem w Las Vegas – nie jestem w stanie opowiedzieć swojej historii, nie mówiąc, że jestem z Polski. To, co mnie ukształtowało, w większości przydarzyło mi się w Polsce. Gdyby nie Polska, nie byłbym tym, kim dzisiaj jestem. W związku z tym mówię z całą stanowczością: jestem Polakiem.
Jak ludzie reagują na te słowa?
– Kiedy mówię komuś, że jestem Polakiem, mam czasami takie wrażenie, że ludzie odbierają te słowa tak, jakbym im mówił, że jestem biały (śmiech). Czyli ogólnie: „Stary, co ty wygadujesz?! To przecież jest niemożliwe”. Ja jestem świadom tego, że jestem czarnoskóry. I jestem z tego bardzo dumny. Jestem w ogóle dumnym człowiekiem.(…)
Krąży opowieść o tym, jak przez całą Starówkę uciekałeś przed skinami…
– W tamtych czasach w Gdańsku skinheadów w skali kraju było najwięcej. Takie spotkania były codziennością. Liczyłem się zawsze z tym, że ktoś może mnie zaczepić i że muszę być gotowy do walki. Że albo bęcki dostanę ja, albo ten drugi. Nie ma tu nic skomplikowanego. A jeżeli spotykasz kogoś takiego codziennie w drodze do szkoły, to trzeba mu stawić czoła. Jeżeli nie, to nabierze on więcej siły i pewności siebie. I będziesz dostawał bęcki cały czas.(…)
Albo jesteś ofiarą, albo bierzesz los w swoje ręce. To dla mnie zawsze bardzo ważny element. Nie chciałbym, żeby ktoś pomyślał, że ja byłem tu, w Polsce, uciśniony. Nie lubię ludzi, którzy narzekają, a niczego nie robią.(…)
Byłeś urwisem i zabijaką?
– Nie. Choć zdarzały mi się bójki na podwórku. Jeżeli komuś nie zdarzały się bójki, to nie wiem, gdzie dorastał i co robił. To normalna rzecz. Kiedy jest się w otoczeniu mężczyzn czy chłopców, to naturalny proces formowania grupy. Często bywało tak, że osoba, z którą się pobiłem, stawała się później moim najlepszym kumplem. Później był długi okres uśpienia. Do 20. roku życia grałem w piłkę nożną. W końcu przyszedł moment, gdy poczułem, że muszę się sprawdzić w kick-boxingu. Bardzo mnie do tego ciągnęło. Kiedy poszedłem na pierwszy trening, nie miałem większego planu. Później chodziłem już codziennie. I jakby świat przestał istnieć. Zrozumiałem, że odkryłem swoją miłość. Boks też pojawił się zupełnie naturalnie.
Czujesz się związany z Gdańskiem?
– To przede wszystkim mój dom. Jestem z tym miejscem bardzo mocno związany emocjonalnie. W Las Vegas naprawdę jest cudownie. Cieszę się, że tam jestem. Początkowy okres jednak był ciężki. Wtedy tęskniłem bardzo do Gdańska, do domu, do przyjaciół. Brakowało mi też rodziny. Teraz przerwy pomiędzy moimi przyjazdami nie są już takie długie. Wracam mniej więcej raz na trzy miesiące.(…)
O czym myślisz, gdy jesteś w ringu?
– Tam nie ma czasu na myślenie. Czas na myślenie jest przed walką. Wówczas jest potrzebna także praca nad automatyzmem, powtarzanie tych samych ćwiczeń. Wiem, że Bóg jest ze mną w ringu. Czuję Jego obecność. I wiem, że jestem bezpieczny. Ale ja muszę wykonać swoją robotę. Człowiek ma swoją rolę do wykonania. To jest najważniejsze. Jeżeli ją wykonasz, to Bóg zrobi swoje i pobłogosławi owoc twojej pracy.
Cały wywiad można przeczytać na stronie Gościa Niedzielnego >>> TUTAJ
Źródło: Gość Niedzielny/mili