Ministerstwo Obrony Narodowej zorganizuje osobny przetarg na śmigłowce ratownictwa morskiego, jeśli zgodnie z zapowiedziami, polski rząd zrezygnuje z zakupu francuskich Caracali. Do takich nieoficjalnych informacji dotarła Gazeta Wyborcza.
Polskie ratownictwo morskie znajduje się w dramatycznej sytuacji sprzętowej. Przez brak zdolnych do lotu maszyn tymczasowo zawieszono działanie punktu dyżurnego w Gdyni.
NA AKCJE LATAJĄ TYLKO Z DARŁOWA
Od października do wszystkich akcji ratowniczych w naszej części Bałtyku latają maszyny tylko z Darłowa. Sytuację miały uratować francuskie Caracale, ale w obliczu planowanej rezygnacji z tego zakupu MON może chcieć jak najszybciej zorganizować osobny przetarg, tylko na śmigłowce ratownicze. To nieoficjalne informacje docierające z MON-u.
Sprawa jest pilna, bo Marynarka Wojenna ma obecnie 10 maszyn ratowniczych, ale połowa z nich do końca roku jest w remoncie (to właśnie powód zawieszenia działalności punktu dyżurnego w Gdyni). Druga, sprawna połowa, służy w Darłowie. To np. dwa śmigłowce Mi-14, które choć są na bieżąco serwisowane i naprawiane…nie mogą służyć wiecznie. Kończą one swoją żywotność już w przyszłym roku.
– Części będą zużyte już na tyle, że nie będą mogły latać i producent nie przedłuży im resursu – mówi Robert Zawada, były pilot wojskowy i ekspert lotniczy.
CIĄGŁY REMONT I PRZERÓBKI
Kolejny typ maszyn to W3RM Anakonda. – Gdyby były cały czas sprawne i w ruchu, to może i wystarczyłyby naszym ratownikom, ale są praktycznie cały czas w remoncie, albo na różnego rodzaju przeróbkach – tłumaczy Zawada.
Dlatego też, jak podkreśla ekspert, szybki przetarg na zakup śmigłowców ratowniczych jest niezbędny. A o tym czy i kiedy zostanie zorganizowany, dowiemy się w ciągu kilku tygodni.
Sylwester Pięta/amo