Dorota Wellman: „Nie poznałam się do końca w roli Henryki Krzywonos. Bałam się, że zawiodę Wajdę”

Jest dziennikarką, która niedawno zadebiutowała na szerokim ekranie. Nie boi się wyrażać swoich poglądów i stawia odważne pytania gościom. Dorota Wellman była rozmówczynią Radia Gdańsk.

Anna Rębas przeprowadziła z nią wywiad podczas spotkania poświęconego Andrzejowi Wajdzie. Było o filmie, Wałęsie, ale także trudnych rozmowach i obecnej sytuacji politycznej w Polsce.

Dorota Wellman zagrała rolę Henryki Krzywonos-Strycharskiej w filmie Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z Nadziei”.

Anna Rębas, Radio Gdańsk: Jak pani siebie odebrała w filmie „Wałęsa. Człowiek z Nadziei” w roli Henryki Krzywonos?

Dorota Wellman: Nie poznałam się tak do końca w tym filmie. To nie byłam do końca ja na ekranie, tylko postać, którą grałam. I chwała za to. Coś w tej roli zagrało. Kostium z epoki, charakteryzacja, otoczenie, miejsce, w którym kręciliśmy zdjęcia wpłynęło na tom że nie jest to jakaś Dorota Wellman tylko postać filmowa Henryki Krzywonos.

– Nie mam żadnego doświadczenia aktorskiego, choć kamery w studio to nie jest dla mnie specjalna nowość. Ale jednak gra z prawdziwymi aktorami, którzy inaczej się do roli przygotowują, inaczej wszystko przeżywają i inaczej ze sobą grają to było jednak wielkie wyzwanie. Najbardziej bałam się, że zawiodę Andrzeja Wajdę, że pomyśli sobie, że to był zły wybór mnie jako Henryki Krzywonos. Bałam się też, że mogę zawieść Roberta Więckiewicza. Chciałam im po prostu oszczędzić tej „męki” z aktorką amatorką.

– Zebrałam dobre opinie o tym filmie, pojawiłam się nawet jako osoba wymieniona w recenzjach, co uważam za wyjątkowe wyróżnienie. Tak naprawdę to jest epizod, moim zdaniem to nawet nie była rola, tylko rólka.

– Film o Wałęsie bardzo mi się podobał, choć chciałabym filmu ostrzejszego. Chciałabym także filmu z ciągiem dalszym. Było wiele zarzutów wobec reżysera co do wygładzenia tej postaci, odniesienia się do legendy, a nie do rzeczywistej postaci. Jestem bardzo ciekawa jakby wyglądał ten film po słowach „My, Naród”. Gdyby pokazać tę postać, kiedy stawała się coraz bardziej kontrowersyjna. To byłoby dla drugiej części tego filmu bardziej interesujące, bo mniej takie „mitologiczne”, a już bliższe naszego realnego życia. Choć dla mnie Lech Wałęsa zawsze będzie bohaterem, choćby nie wiem kto co robił i co wyciągnął z jakiej szafy.

Za co pani ceni Andrzeja Wajdę?

– Cenię go za to, że stawiał nam, Polakom, pytania. Pytał polskiego inteligenta kim jest i dokąd zmierza. Kazał nam się nad sobą zastanawiać. Pytał o historię w sposób, który może budzić nasze wątpliwości, ale na pewno zmuszał nas do myślenia. Uwielbiam go za obrazy. Bo jak zamykam oczy to myślę o „Weselu” Wyspiańskiego, to myślę o „Weselu” Wajdy.

– Jeśli myślę o drugiej wojnie światowej to staje mi przed oczami „Lotna”. Jeśli myślę o najgorszym momencie Powstania Warszawskiego, widzę „Kanał”. Jego myślenie obrazami jest także moim myśleniem.

Ulubiony film Andrzeja Wajdy?

– Podobnie jak Andrzej Wajda jestem wielkim miłośnikiem Jarosława Iwaszkiewicza. I obrazy związane z jego prozą „Brzezina”, „Panny z Wilka”, ich nastrojowość i świat odchodzący z tamtym pokoleniem jest mi niezwykle bliski. Ten świat pozwala mi myśleć o śmierci i przemijaniu. O tym, że krótko tu jestem i o tym po co tu jestem.

Oddziela pani twórcę od dzieła w swoich wywiadach? Nie ma pani problemów z zadawaniem trudnych pytań wielkim twórcom? Że coś źle zrobili?

– Stawiam te trudne pytania. Nie unikam ich. Zwracam tylko uwagę na formę. Nie chcę, by były to pytania chamskie, ale mocne. Nie należy ich unikać.

– Na szczęście w moim życiu zawodowym mam rzadką okazję, by rozmawiać z politykami, bo to im takie trudne pytania należałoby stawiać. Jeśli chodzi o twórców, wracam do klęsk zawodowych, do złych wyborów. Pytam o rzeczy niewygodne, choć często w konwencji mojego programu jestem zmuszona pytać o rzeczy prywatne, ale tych nie lubię. Te najmniej mnie interesują. Bardziej złe wybory zawodowe, złe książki, które napisaliśmy, złe filmy, które zrobiliśmy i role, które zagraliśmy. Nie należy się bać tych pytań.

Łatwiej rozmawiać z tymi, z którymi rozmawiała pani setki razy? Z którymi się na przykład pani zna?

– Nie. Za każdym razem jest to tak jak pierwsza randka. I za każdym razem trzeba się starać, by dobrze wyszło. No niestety, tacy są to rozmówcy. Nie można się skompromitować. Jest sympatia, ale nigdy nie ma taryfy ulgowej. Zresztą, ja nigdy bym sobie na taką taryfę nie pozwoliła.

– W rozmowie z Andrzejem Wajdą i Krystyną Zachwatowicz uwielbiam tą wyczuwalną przyjaźń między nimi. I obserwować, to kto jest w tym związku głową, a kto szyją. Pan Andrzej zaczyna, a pani Krystyna kończy. Miło jest to oglądać. Długo bym chciała na to patrzeć.

Interesuje się pani polityką? Może pani przewidzieć co stanie się za rok, dwa w Polsce?

– Tak. Śledzę politykę dokładnie. Jako dziennikarz muszę wiedzieć wszystko. Czytam gazety – wszystkie, czytam portale. Wszystkie. Aktywnie też uczestniczę w naszym życiu politycznym choćby głosując.

– Pyta mnie pani o 2017? Mam nadzieję, że dożyję tego w spokoju. I nie dojdzie między nami do bratobójczej walki. Jakakolwiek by ona nie była, czy na argumenty czy na kamienie. Bo sama kiedyś uczestniczyłam w rzucaniu kamieniami pod Barbakanem, ale naprzeciwko nas stała wtedy milicja i mieliśmy realnego wroga.

– Teraz naprzeciwko mnie może stanąć ktoś, kogo znam osobiście i nie chciałabym go uderzyć. Nie chciałabym podnieść ręki na współobywatela tego samego kraju. Martwię się, że zostaniemy wykluczeni i odsunięci na bok. Że stracimy rzeczy, które osiągaliśmy przez wiele lat. Martwię się, że się pozamykamy na siebie.

– Martwię się że będzie jak w miejscach, w których kiedyś bywałam. Jak np. w Serbii czy w Chorwacji, gdzie sąsiad sąsiadowi był wrogiem, a potem go zabił. I nie chciałabym żeby partie polityczne doprowadziły do takiego stanu, że pozbawimy się z nienawiści życia. Nie ma „gorszego sortu”. Wszyscy jesteśmy tak samo wartościowi i ważni. Mam nadzieję, że Polakom wróci rozum i że zrozumiemy, iż nie ma żadnego podziału między nami, bo ten podział wytworzyli tylko politycy. To oni wprowadzili język inności, „my” i „oni”, „biali – „czerwoni”, „wierzący” – „niewierzący”. Język nienawiści został wprowadzony przez tych, którzy walczą o władzę. A za tym nie stoi żadna poważna ideologiczna troska.

– To walka o władzę podzieliła nas. Wyciągnęła z Polaków rzeczy, które tam tkwiły. Pozwalamy sobie na nienawiść, na hejt. Ktoś nam na to zezwolił. Politycy prowadząc taką, a nie inną debatę publiczną. A myśmy im na to pozwolili, zamiast zwalić ich ze stołków. Nie wybieraliśmy odpowiednich ludzi, Mam do siebie żal, że nie stawiałam znaczków przy odpowiednich nazwiskach. Ja tego nie mogę pojąć. Jeśli kiedykolwiek dożyję czasów, że trzeba będzie stanąć w naszym kraju naprzeciwko siebie, to, jak Boga kocham, bardzo będę żałować, że tego czasu dożyłam.

Posłuchaj całego wywiadu:

Anna Rębas

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj