Jak Kargul z Pawlakiem, czyli płot musi być. Czy grodzone osiedla są rzeczywiście bezpieczniejsze?

Dla jednych są gwarantem bezpieczeństwa, dla innych irytującym problemem podczas np. niedzielnego spaceru. Chodzi o grodzone osiedla. Część miast postanowiła z nimi „walczyć”. Pas nadmorski jest bardzo atrakcyjny dla deweloperów i inwestorów. Widać to szczególnie na granicy Gdańska i Sopotu. Osiedla, które tam powstają, są najczęściej grodzone, co bardzo utrudnia poruszanie się po okolicy.

Kraków i Warszawa chcą zakazać grodzenia osiedli. Ludzie mieszkający w pobliżu skarżą się, że nie mogą między innymi zaparkować samochodów, muszą nadkładać drogi, a karetki czy straż pożarna mają utrudniony dojazd. Często takie oddzielone enklawy są też powodem sąsiedzkich sporów. Sąsiedzi walczą np. o miejsca parkingowe.

GDAŃSKI PROBLEM NIE TAK DUŻY?

Grodzone osiedla są bardzo dużym problemem dla miast – przyznaje Michał Stąporek z portalu trojmiasto.pl. – Być może mieszkańcy Trójmiasta tego nie dostrzegają, bo na szczęście ten problem jest u nas mniej zauważalny niż na przykład w Warszawie, gdzie są ogromne grodzone osiedla w centrum miasta. Na przykład, żeby przedostać się z jednego końca Mokotowa na drugi, trzeba bardzo konkretnie nadłożyć drogi – tłumaczy.

To zjawisko dobrze widać także w pasie nadmorskim, gdzie trzeba omijać niektóre osiedla. – Ale mieszkańcy tych terenów też sobie zdają sprawę, że to, że są ogrodzeni także im utrudnia życie. Często mają na osiedlach furtki, do których tylko oni mają dostęp. Ale nie zdziwię się, kiedy zaistnieje sytuacja, że ktoś z zewnątrz zbuduje płot wokół ich furtki – twierdzi dziennikarz.

UWAGA NA NIEBEZPIECZEŃSTWO

Bezpieczeństwo mieszkańców tych osiedli i wszystkich okolicznych jest zagrożone – uważa Mieczysław Abramowicz, pisarz i historyk. – Doskonale wiemy, że wozy straży pożarnej, karetki pogotowia i wszelkie służby ratunkowe mają bardzo duże problemy z wjechaniem tam albo przejechaniem. Muszą nadkładać drogi, a to jest bardzo niebezpieczne.

– Tu już zaczynają się absurdy tego typu, że stawia się płot przy płocie – zauważa Małgorzata Puternicka, blogerka. – Jeden płot jednej wspólnoty, a obok drugi płot drugiej wspólnoty. Z jednej strony mamy ludzi, którzy chcą się odgrodzić i czuć bezpiecznie. Dopóki ludzie tego oczekują i to akceptują, to mamy właśnie takie absurdy. Mówimy o takich enklawach, które są tworzone na siłę w centrum miasta i utrudniają życie, a wręcz stwarzają zagrożenie. 

Puternicka podkreśla również , że istnieją niejednoznaczne przepisy, które uniemożliwiałyby ogradzanie osiedli. – Powinny w sposób jednoznaczny uniemożliwiać takie grodzenie, które jest przeszkodą dla innych. W związku z tym trzeba to jakoś wyważyć i ustanowić przepis w ten sposób, żeby uniemożliwiał idiotyzmy – komentuje.

TO DEWELOPER DYKTUJE WARUNKI

– Miejscy urzędnicy, których nieraz pytaliśmy o dość liberalną politykę, pozwalanie deweloperom na dowolne przygotowanie urbanistyki wokół budynku twierdzą, że gdyby narzucili zakaz stawiania płotów, to deweloper mógłby iść do sądu. To bardzo asekurancka postawa. „Co by było gdyby”. Ale tego „gdyby” jeszcze nie było – dodaje Michał Stąporek.

– Nie bardzo chce mi się wierzyć, że miasto miałoby przegrać z deweloperem. Miasto też ma chyba jakieś prawa – uważa Mieczysław Abramowicz.

– Deweloperzy też muszą uzgadniać swoje plany z architekturą miasta – przyznaje Puternicka. – Muszą zyskać warunki środowiskowe różnego rodzaju. W związku z czym to jest spójna głupota – dodaje.

OTWARTE OSIEDLE SZANSĄ NA ROZWÓJ

Dziennikarz trojmiasto.pl mieszka na osiedlu otwartym. Domy, które powstają w kwartałach są zamknięte, czyli nie ma dostępu do podwórek. Jednak żadna z ulic nie jest ogrodzona. – Mówię o osiedlu, które cały czas powstaje na terenie dawnych koszar we Wrzeszczu. Jak obserwuję życie codzienne tego osiedla, w mojej ocenie ono odniosło taki towarzysko – kulturalny sukces – opowiada.

Na ulicach osiedla jest dziesięć lokali gastronomicznych, które od rana do wieczora, bez względu na dzień tygodnia, są pełne ludzi. – Mój kuzyn, który mieszka w Orłowie, specjalnie przyjechał do jednego z lokali mieszczącego się w moim budynku. Te lokale mają taką renomę, że przyciągają ludzi z całego Trójmiasta. Nie miałyby takiej renomy i w ogóle by nie istniały, gdyby osiedle było zamknięte. Siłami mieszkańców, którzy są na razie stosunkowo nieliczni, na pewno by się nie utrzymały. Nadal są częścią miasta i to była doskonała decyzja dewelopera. Gdyby zamknął ten teren, to nie pofatygowałby się tam pies z kulawą nogą – mówi Stąporek.

Jak dodaje, nie jest do końca pewien, czy ludzie chcą się grodzić. Jego zdaniem może to być wymysł marketingowców i film deweloperskich, które uznały, że ludzie tego oczekują. – Zamknięcie wejścia na wewnętrzny dziedziniec podnosi poziom bezpieczeństwa, ale jednocześnie sprawia, że nie zamykamy ulic wokół domu. Wydaje mi się, że ludziom by to wystarczyło. Natomiast stawianie płotów jest drogie, bo mieszkaniec, który otrzymuje złudne poczucie bezpieczeństwa musi za to zapłacić. Deweloper, żeby to wszystko ogrodzić musi wydać mnóstwo pieniędzy na płot, furtki, domofon. Ja nie neguję grodzenia podwórka. Neguję otoczenie większej całości złożonej z 3-4 budynków – zaznacza.

TO NONSENS

– Byłem na południowym cyplu Wyspy Spichrzów na południe od Podwala Przedmiejskiego i ulicy Toruńskiej. Tam powstają nowe osiedla. Spacerowałem sobie, chcąc zobaczyć, jak to wygląda i byłem załamany. Budynki oddalone od siebie o 20 metrów są oddzielone od siebie dwoma rzędami płotów. To jest nonsens. Wińcie marketingowców, tych nieudaczników z firm deweloperskich – mówi rozgoryczony Stąporek.

– Jeżeli stworzymy takie małe getta, to po prostu sami się podusimy – dodaje Mieczysław Abramowicz.

Małgorzata Puternicka, Mieczysław Abramowicz i Michał Stąporek byli gośćmi Komentarzy Radia Gdańsk. Audycję prowadził Tomasz Olszewski.

Maria Anuszkiewicz

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj