Sześć tirów rozbiło się w ciągu dwóch lat o wiadukt przy ulicy Poniatowskiego w Słupsku. Miasto próbuje coś zrobić, ale, jak twierdzą urzędnicy, nie ma współpracy ze strony PKP.
Przyczyną zderzeń jest fakt, że kierowcy lekceważą znak informujący o maksymalnej wysokości pojazdów, które mogą zmieścić się pod konstrukcją.
PKP NIE REAGUJE
Władze miasta proszą Polskie Koleje Państwowe o wprowadzenie dodatkowych zabezpieczeń, ale bez rezultatu. – Niemal po każdym zdarzeniu wysyłamy pisma do kolei, ale bez skutku. Kolej nie widzi żadnego problemu. Są znaki i kierowcy powinni się do nich stosować. Naszym zdaniem trzeba jednak wprowadzić zabezpieczenia, bo sytuacja jest groźna. Nie wiem, ile jeszcze takich zdarzeń wytrzyma ta konstrukcja. Wydaje się dość solidna, ale przypominam, że to jest wiadukt na linii kolejowej Słupsk-Gdańsk. Znowu napiszemy do PKP, ale odpowiedź może być taka sama – mówi wiceprezydent Słupska Marek Biernacki.
„CO TU SIĘ NIE ROZBIŁO”
Obok wiaduktu działa sklep z częściami samochodowymi. Jego pracownicy są najczęściej świadkami zderzeń ciężarówek z wiaduktem.
– Co tu się nie rozbijało. Śledzie, styropian, ogórki, palety, tu wszystko już leżało na jezdni. Powiesiliby taką blachę nad skrzyżowaniem, żeby kierowca ciężarówki wiedział, że się nie zmieści – mówią pracownicy sklepu.
– Od 2014 roku odnotowaliśmy sześć takich zdarzeń, w których ciężarówka zaklinowała się pod tym wiaduktem. To są te, do których byliśmy wzywani. Ile razy tir się przeciskał na siłę, na przykład w nocy, to trudno mi powiedzieć – mówi Sebastian Cistowski z Komendy Miejskiej Policji w Słupsku.
Władze Słupska postawiły przy wiadukcie kilka plakatów ze zdjęciami rozbitych ciężarówek, ale akcja nie przyniosła żadnych rezultatów. Tiry nadal zaklinowują się pod mostem.
Przemysław Woś/mmt