Z Matemblewa na Kalwarię Wejherowską. To nie jest Harpagan. To droga w poszukiwaniu siebie i Jezusa. Niektórzy go znajdują, ale nie wszyscy. Za rok spróbują jeszcze raz. Do skutku.
53 km nocą, lasem, przy gwiazdach i księżycu. Ale przede wszystkim to godziny spędzone na modlitwie. W ciszy, skupieniu i wspólnych rozważaniach przy stacjach rozmieszczonych w drodze.
– Jestem tu trzeci raz. Prosto zza biurka. Nie zdążyłam się przygotować, wiem że będzie bolało. Bo bolało rok i dwa lata temu. Gdzieś na wysokości Osowej w lesie nagle zaczęłam mieć takie skurcze, że nie mogłam ustać – mówi reporterce Radia Gdańsk Monika.
O marszu podobnie opowiada 30-latek z Gdańska, pracownik korporacji, ojciec dwójki dzieci: – Idę sam, bez żony. Ona została z dziećmi. Za rok się zamienimy. Ktoś musi zostać, by iść mógł ktoś. Dlaczego w nocy po ciemku? Nie wiem, po prostu inaczej się nie wyciszam, nie mogę się skupić.
MIEJSKIE DROGI KRZYŻOWE MAJĄ SWÓJ KLIMAT, ALE…
W piątek wierni szli ulicami Gdańska i Gdyni. Prowadzili ich duchowni Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź i biskup Wiesław Szlachetka. Na Kamiennej Górze i na Starówce nieśli krzyż i klękali przy stacjach.
– Tam też kiedyś chodziłem ale teraz wybieram naturę , daleko od miasta. Las, brzeg morza, samotność – mówi Michał, uczestnik Ekstremalnej Drogi Krzyżowej z Matemblewa na Kalwarię – My też niesiemy krzyże. Zrobione czasem naprędce przed wymarszem. Przy każdym plecaku jest zatknięty nieduży, najczęściej drewniany symbol naszej wiary. Ten, który ja niosę, zrobiłem teraz w lesie, jeszcze przed mszą świętą, tuż przed wyruszeniem w drogę. Związałem go sznurkiem, jakoś się trzyma. Pomoże mi przejść do Wejherowa lasem.
„BO SIŁĄ WOLI I Z JEZUSEM MOŻNA IŚĆ I IŚĆ”
– Nie mam mapki, bo się nie zapisałem. Chwyciłem latarkę, kilka bułek i colę. Nie zwracam uwagi na polary i goretexy. Buty mam kilkuroczne. Za to rękawiczki wcisnęła mi siostra. W jednej jest dziura. Ale przyniosą mi szczęście rzuca – szybko młody uczeń gimnazjum z Tczewa. – Na pewno po 20 kilometrze otrą mi nogi, bo zapomniałem plastrów i skarpet z wkładkami do długiej wędrówki. Ale ma boleć i ma być ciężko. To nie jest Harpagan ani Runmageddon, to nie są zawody na wytrzymałość. No może na wytrwałość. A to różnica. Wierzcie mi. Siłą woli i z Jezusem można iść i iść – dodaje.
Przed rokiem była dziewczyna, która właściwie ostatnie kilkanaście kilometrów odgrażała się, że schodzi i jedzie do domu kolejką. W końcu doszła do końca. Siedzieliśmy w zakrystii u Franciszkanów i ona płakała ze szczęścia. I rozcierała swoje nogi. Popuchnięte i lekko nawet pokrwawione – chłopak kontynuuje opowieść. – Obiecała, że pójdzie w tym roku, ale nie widzę jej. Może dołączy w Oliwie około północy.
MAŁE KARTECZKI, KTÓRE MAJĄ WIELKA MOC
– Dostaliśmy na drogę małe karteczki. Co przeczytałem na swojej? „Wystarczy ci mojej łaski, moc bowiem w słabości się doskonali”. Gdy będzie mi słabo, wyciągnę taką karteczkę. Rok temu nie było czasu na codzienne przygotowania do tej drogi. Nie miałem kondycji. Wstałem i poszedłem. Miałem takie zakwasy, że nie mogłem postawić kroku. Na drugi dzień był odpust św. Józefa i jemu zawierzyłem siebie. Kolejnego dnia nie miałem żadnych zakwasów. Nie wiem, jak to się stało, ale nie było żadnych problemów z chodzeniem – opowiada Dominik Grygiel z Bractwa św. Pawła.
– Widać w nocy gwiazdy, widać ludzi wspinających się w ciszy po wzniesieniach. Nie dzwonią komórki, nikt nie mówi głośno. Człowiek się wycisza. zagląda w głąb siebie. I nagle… spotyka Jezusa. On wchodzi i robi porządek w nas i w naszym życiu. Wszystko zaczyna nam się udawać. W zeszłym roku swoją drogę ofiarowałem za swoje grzechy. Wszystko zło, które wyrządziłem chciałem zostawić na tej drodze. Chyba się udało. Sprawdzę w tym roku – dodaje Dominik. – A jeśli nie przejdę? Trudno za rok ponowię próbę.
Anna Rębas/puch