Widzisz przed domem domem dzikie stworzenie? Do budynku wszedł borsuk, sarna plącze się po podwórku? To oznacza, że… możesz mieć problem.
Do naszej redakcji zadzwoniła słuchaczka. Powiedziała, że na terenie prywatnej posesji przy Trakcie Świętego Wojciecha w Gdańsku chodzi ranna sarna. Pani Grażyna dzwoniła do wielu instytucji, ale wciąż była odsyłana z kwitkiem. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Pierwszy krok? Telefon do straży miejskiej. To nie jest jednak łatwe zadanie w czwartek po godzinie 17:00. Nie chcąc dzwonić na alarmowy numer 986, a jedynie upewnić się, że przejeżdżający patrol widział zwierzę, próbowaliśmy skontaktować się z kimkolwiek pracującym w straży o tej porze. Było trudno. Długie oczekiwanie, kilkukrotne przełączanie i wciąż: „To nie tu, proszę dzwonić na inny numer”. Pani w informacji nie wiedziała nic o biegającej od rana wśród domów sarence, dyżurny wiedział nieco więcej. I dodawał, że „odpowiednie służby się tym zajmują”.
– Trzeba dzwonić do rzecznika – usłyszeliśmy. Dzwonimy. – Zgodnie z procedurami, przekazaliśmy sprawę dyżurnemu myśliwemu – powiedział pan rzecznik.
MIEJSKI MYŚLIWY?
Krok 2. Kontaktujemy się z miejskim myśliwym, inaczej zwanym łowczym. Różnica w nazwie – jak się potem okaże – jest bardzo ważna. Mimo artykułów w mediach i informacji urzędów, takiej funkcji jak miejski myśliwy… nie ma. Dosadnie poinformował nas o tym pan dyżurujący pod telefonem w Wydziale Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego. Na pytanie, dlaczego w takim razie rzecznik straży miejskiej odsyła do miejskiego myśliwego, usłyszeliśmy słowa, których tu nie chcemy przytaczać…
Są jednak osoby, które uważają, że urząd miejskiego myśliwego istnieje. Dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego powiedział, że taka funkcja na pewno jest, ale raczej nazywana jest „łowczym”. I właśnie pan łowczy ocenił, że zwierzęciu trzeba dać czas, a kiedy wieczorem zmniejszy się ruch, wypuścić. Chcieliśmy uniknąć oddawania strzałów na terenie gęsto zabudowanym – mówił w rozmowie z Radiem Gdańsk.
KTO MA RACJĘ?
Na zdjęciach przysłanych przez panią Grażynę widać krew na asfalcie. Jej zdaniem, sarna próbowała przeskoczyć przez płot i niejednokrotnie się skaleczyła. – Zwierzę nie było poważnie ranne, bo w takim przypadku zostałoby zabrane do lecznicy – zapewnia jednak Michał Piotrowski z Urzędu Miejskiego w Gdańsku.
Kto ma rację?
Po całej serii telefonów wiemy tyle, co na początku. Czyli to, co pani Grażyna widziała z okna. O 15:30 na miejsce przyjechał Eko Patrol, jednostka straży miejskiej. Sarenkę zabrano i słuch po niej zaginął. Pewnie spokojnie biega sobie po lesie.
I nie jest to przykład odosobniony. Kilka dni temu na prywatną posesję w Gdyni „wtargnął” borsuk. Spychologia – kto ma zająć się sprawą – była taka sama. Urząd, straż miejska, a może inna służba? Tu trudniej było „wypuścić zwierzę”, bo borsuk zaszył się w pomieszczeniu gospodarczym. Zwierzę zabrano dopiero po dobie.
Takie zdarzenia są coraz częstsze. I będą się powtarzać, bo zwierzęta coraz częściej wchodzą na nasze osiedla. Niestety, w miastach brakuje informacji, kto powinien się sprawą zająć. I jak się wydaje, jest chaos organizacyjny. Warto szybko coś z tym zrobić.
Anna Michałowska/ak