„Miałem szczęście spotkać się z prof. Brzezińskim w Waszyngtonie. To mój największy autorytet” [WSPOMNIENIE NASZEGO DZIENNIKARZA]

Dziś bardzo mi smutno. W nocy zmarł Pan Zbigniew Brzeziński, mój największy Autorytet a jednocześnie jedna z najbardziej fascynujących, nietuzinkowych Postaci w polskiej historii. Miałem szczęścia spotkać się z Panem Profesorem w Waszyngtonie, w Jego gabinecie w siedzibie Center for Strategic and International Studies. Opowieść trochę jak z filmu.
W 2009 roku, będąc na V roku historii, zbierałem materiały do pracy magisterskiej. Pisałem o Pułkowniku Kuklińskim. W międzyczasie okazało się, że wiosną pierwszy raz wyjadę do USA, na staż do polskiej stacji radiowej. Uznałem, że będzie to świetna okazja, aby poszerzyć moją wiedzę o materiały znajdujące się za Oceanem. Wymarzyłem sobie także, aby bohatera mojej pracy powspominał Pan Zbigniew Brzeziński. Dokonaniami Pana Profesora ekscytowałem się wtedy już od dawna. Przeczytałem chyba wszystkie dostępne książki na Jego temat. Śledziłem także Jego wypowiedzi, zarówno w filmach dokumentalnych jak i w telewizji.
Spełnienie marzenia wydawało się kompletnie nierealne dlatego, aby nie narażać się na śmieszność nie mówiłem o moich planach. Wiedziała o tym chyba tylko Ewa Domaradzka, moja radiowa Mistrzyni, wówczas związana z Radiem Olsztyn, która mnie zresztą wysłała na wspomniany staż do USA. Ewa wierzyła, że się uda i wspierała moje działania.

Poszukiwania kontaktu do Pana Profesora trwały bardzo długo. W końcu, na dzień przed wylotem do Stanów, udało mi się zdobyć adres e-mail do Jego asystentki, pani Diane Reed.

„To jest znak!” – pomyślałem i stwierdziłem, że to się musi udać tym bardziej, że był to 28 marca. Zbigniew Brzeziński obchodził tego dnia 81. urodziny. Powiedziałem o tym mojej mamie. Że mam adres e-mail, że się uda, że spełni się moje największe marzenie!
– Synku, nie obiecuj sobie zbyt wiele – rzuciła mama. Czułem, że nie ma racji.

„W AMERYCE TO NIE TAKIE PROSTE”

Po przylocie do Nowego Jorku zacząłem intensywnie mailować z Diane Reed. Bałem się popełnić choćby najmniejszy błąd, zatem każdy list tłumaczył na angielski mój przyjaciel Jarek Puźniewski. Odpowiedzi Pani Reed były bardzo uprzejme, ale niestety negatywne. Z drugiej strony byłem w szoku, że asystentka tak zajętego i sławnego Człowieka mnie, zwykłemu studentowi, tak rzetelnie i cierpliwie odpisuje. W Polsce to nie do pomyślenia.

Zacząłem tracić nadzieję. W końcu moja znajoma, pani Grażyna Bułka, Amerykanka polskiego pochodzenia, widząc to moje załamanie, powiedziała: – Panie Kamilu, u nas w Ameryce, to nie takie proste. To nie tak, że pan wyśle list i już będzie załatwione. Pan musi pokazać, że panu naprawdę zależy. Wówczas się uda.

„ZAPRASZAMY W PIĄTEK”

Obiecałem sobie, że nie dam za wygraną. Wymiana maili trwała około pięciu tygodniu. W końcu pojawił się cień nadziei, że Pan Profesor znajdzie dla mnie czas, ale nadal nie było konkretów. Czekałem. Mój pobyt zbliżał się ku końcowi a ja wciąż nic nie wiedziałem. Wysłałem zatem kolejny mail do pani Reed z informacją, że w czwartek będę w Waszyngtonie i że może tego dnia się uda? Kilka godzin później otrzymuję odpowiedź: „W czwartek niestety Pan Brzeziński jest zajęty. Zapraszamy w piątek. Na 11.30”.

Nie mogłem w to uwierzyć. Tę krótką informacje przeczytałem chyba kilkanaście razy.

Z Nowego Jorku do Waszyngtonu jedzie się około czterech godzin. My ruszyliśmy chyba o 4:00 rano. Wolałem być dużo wcześniej. Dla pewności. Pojechałem z moim przyjacielem, Benkiem Piechutą, który akurat miał trochę wolnego i zgodził się zabrać mnie swoim samochodem.

„BYŁEM NAJSZCZĘŚLIWSZY NA ŚWIECIE”

To kilkunastominutowe spotkanie było bardzo udane. Pan Profesor tryskał energią, był bardzo uprzejmy, uśmiechnięty. Rozmawialiśmy po polsku, w cztery oczy, przede wszystkim o bohaterze mojej pracy magisterskiej, ale i nieustających, niezwykle trwałych związkach i kontaktach Pana Brzezińskiego z Polską. Na pamiątkę mam dwie książki z autografami oraz zdjęcia. Jedno tradycyjne, stoimy obok siebie, uśmiechamy się. Drugie, które dołączam do tego posta, było inicjatywą Pana Profesora. – To może jeszcze handshake? – zaproponował.

Słowo daję, 8 maja 2009 roku, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. To zdjęcia jest najważniejszą fotografią jaką mam, zajmuje szczególe miejsce w moim domu.

WPŁYW NA LOSY ŚWIATA

Dziś bardzo mi smutno. Odszedł niezwykły człowiek, wielki Polak, wielki polityk, wielki naukowiec, o którego zasługach dla naszego kraju powinno się mówić jak najwięcej. Odszedł jedyny Polak, który – będąc doradcą Prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego – miał realny wpływ na los całego świata. Odszedł Człowiek, który uczył prawdziwego i zdrowego patriotyzmu. Odszedł Człowiek, którego dokonania były, są i będą dla mnie powodem do prawdziwej dumy… Dumy, że pochodził z Polski, naszej wspólnej Ojczyzny, o której zawsze, nawet będąc tak daleko, pamiętał, której mieszkańców zawsze wspierał.

Odszedł mój największy Autorytet.

Panie Profesorze, będzie Pana bardzo brakowało.

Kamil Wicik
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj