We wtorek około stu lekarzy wzięło udział w pikiecie przed Szpitalem Wojewódzkim w Słupsku. Prawie połowa, bo 47, to lekarze-rezydenci. – Pracujemy normalnie w ciągu dnia i również bierzemy dyżury, średnio 8-10 w miesiącu. To nie tylko kwestia zarobków, bo podstawowe wynagrodzenie w moim przypadku na czwartym roku rezydentury to 2450 złotych netto. To jest też kwestia tego, że nie ma komu brać tych dyżurów – mówi lekarz Rafał Jurago.
ZAROBKI NIE SĄ KLUCZOWE?
– Kwestią całego protestu medyków jest nie to, że personel ochrony zdrowia jest źle wynagradzany. My dlatego pracujemy na dwóch czy trzech etatach, bo nie ma komu. Społeczeństwo sobie nie zdaje sprawy z tego, że gdyby lekarze-rezydenci nie wspomagali pracy każdego oddziału, to nie byłoby komu pracować i obstawiać dyżurów. I o to ta młodzież walczy – mówi koordynator oddziału anestezjologii Szpitala Wojewódzkiego w Słupsku Joanna Wawrzyniak.
Lekarze podkreślają, że pracują od 300 do 350 godzin w miesiącu. Nie wykluczyli zaostrzenia protestu w Słupsku jeśli w Warszawie nie dojdzie do porozumienia z rządem. – Jeśli nie będzie porozumienia to nie wykluczam, że w Słupsku również zaczniemy głodówkę – dodaje Rafał Jurago.
BRAKUJE KADRY
Doktor Wojciech Homenda, ordynator oddziału hematologicznego, podkreśla, że sytuacja musi się zmienić. – Wielu lekarzy pracuje ponad siły. Rezydenci nas wspomagają i bez nich naprawdę funkcjonowanie wielu oddziałów byłoby zagrożone. Kadry brakuje. Przy zwiększonych zadaniach na bardzo wielu oddziałach pracujemy resztkami sił. Naprawdę nie chcemy brać po 10 dyżurów w miesiącu. Ja chętnie oddam sporą część, ale nie mam komu – dodaje doktor Homenda.
Przemysław Woś/mili