6 stycznia pani Miłosława szukała tam pomocy, gdy w czwartym miesiącu ciąży poczuła skurcze i zaczęły jej odchodzić wody płodowe. Na pomoc lekarzy, jak relacjonował nam mąż pani Miłosławy – Paweł Wasilewski – czekała ponad dwie godziny. Dziecka nie udało się uratować. Rodzina twierdziła, że dziecka nie uratowano przez opieszałość lekarzy. Konsultant, który przeprowadzał kontrolę, nie stwierdził jednak uchybień w opiece nad pacjentką.
– Konsultant stwierdził, że lekarze nie popełnili błędu. Dochowano wszelkich procedur medycznych. Mówiąc prościej – w opinii konsultanta – zachowanie lekarzy nie miało wpływu na to, że pani Miłosława poroniła – mówi lekarz wojewódzki Jerzy Karpiński.
Jak podkreśla Jerzy Karpiński, konsultant nie miał możliwości, aby dokładnie zweryfikować to, jak długo pacjentka czekała na pomoc lekarzy i czy rzeczywiście były to, jak twierdził jej mąż – ponad 2 godziny.
SPRAWĄ ZAJMIE SIĘ PROKURATURA
– Z zapewnień lekarzy wynika, że czas oczekiwania był zdecydowanie krótszy. Czy tak było rzeczywiście dokładnie, wyjaśni prokuratura, między innymi na podstawie nagrań monitoringu – tłumaczy Karpiński.
Śledztwo prokuratury prowadzone jest w sprawie narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Sylwester Pięta/hb