Kim jest bezdomny, koczujący od ponad roku w bloku na Morenie? Nikt nie może tego ustalić ani mu pomóc. Spółdzielnia LWSM Morena prowadzi w tej sprawie korespondencję ze służbami, a mężczyzna nadal mieszka na schodach. Od kilkunastu miesięcy na jednej z klatek w bloku na gdańskiej Morenie przy ulicy Marusarzówny 1 nocuje bezdomny. Nikt z jego bliskich tam nie mieszka. Mieszkańcy powiadomili o fakcie administrację i zarząd spółdzielni LWSM Morena. Ta sprawy nie chce komentować, zaznaczając, że odpowiednie pismo zostało przesłane do mieszkańców.
„POSZUKAM INNEJ KLATKI”
Pismo, odpowiadające mieszkańcom, wisi na klatce schodowej na tablicy ogłoszeń. – Sam o sobie czytałem dziś na tablicy – powiedział naszej reporterce. – Czekam, aż skończą się tu te pielgrzymki, bym mógł spokojnie się wyspać – skarży się pan Sławek. – A tak panie z MOPS-u i psycholog tylko mi przeszkadzają – dodaje wyraźnie zirytowany bezdomny. – Te dzieciaki (streetworkerzy) też mnie już nudzą. Na rozmowy z nimi nie mam ochoty. Chciałbym spokojnie tu sobie mieszkać, a przez media straciłem spokój i anonimowość. Chyba poszukam innej klatki – żali się bezdomny.
– To nienormalna sytuacja – skarżą się mieszkańcy. – Ludzie starsi obawiają się tego człowieka. Mijają go także dzieci, wracające ze szkoły. Nie wiadomo, kim jest mężczyzna w ciemnej kurtce. Nie rozmawiamy z nim. Nie wiemy kto go wpuszcza. Gospodyni budynku z administracji także twierdzi, że nie wie kto wpuszcza mężczyznę. Przychodzi tu już kolejny rok. Wiele razy zgłaszałam sprawę do administracji na ul. Bulońskiej – opowiada mieszkanka.
„NIC NIE MOŻEMY ZROBIĆ”
Dzwonią tam także inni mieszkańcy, piszą pisma, monitują, ale są też tacy, którzy wpuszczają tego człowieka. – To jest nie do sprawdzenia – odpowiada policja. – Byliśmy, legitymowaliśmy i nic. Na siłę nic mu nie możemy zrobić. To spółdzielnia musi zabezpieczyć klatki schodowe. Jeśli tego nie robi, sprawa nadaje się do zespołu zarządców spółdzielni w Warszawie i tam pewnie trafi – tłumaczy policja. O sprawie informują też już lokalne media.
– Niestety odbijamy się od drzwi. Te natomiast nadal stoją otworem przed tym nieznajomym. Być może ktoś wpuszcza go nieświadomie. Może ktoś się lituje nad nim w imię źle pojętej solidarności, ktoś przekazuje kod do drzwi – zastanawia się sąsiad z mieszkania naprzeciw windy, przy której siedzi nieznajomy. – To są nasze przypuszczenia. Ale tak robić nie wolno – dodaje mieszkanka 7. piętra.
Fot. Radio Gdańsk/Anna Rębas
„PO CO ONI SĄ?”
– Nie wiem, jak długo potrwa to koczowanie na schodach przy windzie – mówi jeden z lokatorów. – Czasem próbuję zapytać tego człowieka czy naprawdę nie może zmienić swojego losu. Proponuję mu wizytę w domu u rodziców. Niestety mężczyzna nadal przychodzi na klatkę. To sytuacja, która zaczyna przypominać wielomiesięczny serial z jednym bohaterem. Nie jest normalne, by wszyscy byli bezsilni i bezradni. To w takim razie, jeśli nic nie mogą, po co oni są? MOPS, strażnicy miejscy, streetworkerzy, Towarzystwo św. Brata Alberta i te rzesze, pomagające osobom bezdomnym – pyta mężczyzna z bloku nr 3 przy Marusarzówny.
SPOŁECZNY KONFESJONAŁ
– Tu nie chodzi o naruszanie godności tej osoby. Tu chodzi o faktyczną pomoc, także mieszkańcom, a nie takie przylizywanie problemu – skarży się starsza pani z klatki A. – Widzę codziennie, jak ten mężczyzna zawsze rano wychodzi z naszego bloku. Trochę się boję wsiadać z nim do windy – dodaje inna mieszkanka.
Klatka, zgodnie z prawem, powinna być zamknięta dla osób nie będących mieszkańcami bloku. Na razie jednak spółdzielnia jest bezsilna. Trwa administracyjna przepychanka, z której nic nie wynika. Spółdzielnia LWSM Morena wysyła pisma do mieszkańców o tym, że zawiadomiła Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Gdańsku i Towarzystwo św. Brata Alberta. O sprawie wie także Straż Miejska. – Nasze patrole są tam bardzo często – mówi Wojciech Siółkowski, rzecznik SM. – Ostatnio właściwie codziennie. Strażnicy mają nawet podpisy tego pana, że on odmawia pomocy i chce, żeby go zostawić – dodaje Siółkowski.
„NAS NIKT NIE CHRONI”
Wszystkie instytucje przyjęły zgłoszenie i „pracują” z osobą bezdomną. Praca ta niestety nie przynosi rezultatu. – Rozmawiamy z tym człowiekiem. Nic więcej nie możemy. Jesteśmy na razie uzależnieni od jego woli współpracy z nami. Chroni go prawo, chroni go spółdzielnia. Chronią go przepisy. Tylko nas nikt nie chroni – oburzają się mieszkańcy.
Jak ustaliła nasza reporterka, mężczyzna ma na imię Sławek, ale podawał też wolontariuszom inne imię. Podobno pracował kiedyś jako mechanik, jednak po 10 latach stracił pracę. Ktoś spalił mu samochód. Nie dostał odszkodowania, bo auto nie było ubezpieczone. Więcej mężczyzna nie chce opowiadać. Udało się ustalić, że mężczyzna ma też rodziców, którzy mieszkają w Gdańsku. Jak twierdzą mieszkańcy, mężczyzna powiedział im, że gdzieś pracuje dorywczo. Na klatkę wraca zazwyczaj przed północą i opuszcza ją ok 7:00. W weekendy wychodzi przed 8:00.
„CAŁY CZAS PROSIMY”
– On przychodzi do naszej jadłodajni na posiłki – dodaje Sylwia Ressel z MOPR-u. – Zaproponowaliśmy mu też wejście do specjalnego projektu. Chodzi o to, by mężczyzna ten mógł zacząć normalne życie w tzw. mieszkaniu treningowym. Cały czas prosimy, by pan przyjął od nas pomoc. Dostał od nas ulotki o miejscach, gdzie mógłby znaleźć nocleg. Tam będzie miał swój kąt, opiekę medyczną i regularne posiłki. Do tego możemy pomóc mu uzyskać pracę. Z urzędem pracy prowadzimy rozmaite projekty, które mogłyby pomóc go zaktywizować. Kierujemy takich ludzi na specjalne szkolenia. Ponad 60 osób mieszka w specjalnych mieszkaniach integracyjnych. Mieszkają najczęściej po 2-3 osoby. Uczą się dbać o dom. Dbać o siebie – dodaje Sylwia Ressel.
Fot. Radio Gdańsk/Anna Rębas
NIE WIDAĆ PRZEŁOMU
Po zgłoszeniu sprawy mediom, młodym bezdomnym mężczyzną zajmuje się od kilkunastu dni gdański MOPR, Straż Miejska i wszystkie służby porządkowe w mieście.
– Dlaczego nikt nie rozmawiał z nim przed rokiem? Ani podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia? – dziwią się ludzie. Nie wszyscy w bloku nawet o nim wiedzą. Niestety mężczyzna nie chce opuścić klatki dobrowolnie. Nie pomagają też rozmowy z psychologiem.
Prawo nie pozwala na usuwanie takich niepowołanych osób z klatki siłą i koło się zamyka. Pozostaje wierzyć, że rodzina tego człowieka się odezwie.
Więcej na ten temat w reportażu Anny Rębas:
Anna Rębas/mk