Największe na świecie morskie martwe strefy występują w Bałtyku. Są to obszary pozbawione tlenu, w których nie przetrwają morskie zwierzęta. Najnowsze badania w tej sprawie przeprowadzili naukowcy z Niemiec i Finlandii.
Najgorzej jest na terenach przybrzeżnych. Badacze przeprowadzili odwierty w dnie morskim, podczas których pozyskali 4-metrowe rdzenie z osadami. To pozwoliło na zbadanie poziomu tlenu na przestrzeni ostatnich 1500 lat. Badany okres obejmuje też średniowieczne optimum klimatyczne, kiedy to temperatury wzrosły w porównaniu z wcześniejszym okresem. Mogli więc porównać współczesne czasy z okresem, gdy temperatury rosły, ale człowiek znacznie mniej zanieczyszczał Bałtyk. Badania wykazały, że obecnie jest to zjawisko szczególnie dramatyczne.
U NAS TAKŻE NIEDOBRZE
Obecnie obserwowany proces szybkiej utraty tlenu rozpoczął się na początku XX wieku. To zaskakujące, gdyż dotychczas sądzono, że dopiero w latach 50. ludzie zaczęli wprowadzać do Bałtyku tyle materii organicznej, że doprowadziło to do szybkiej utraty tlenu. Spora martwa strefa zalega między innymi na wysokości wejścia do Zatoki Gdańskiej. Główną przyczyną jest działalność człowieka i zanieczyszczanie morza nawozami, ściekami i innymi związkami organicznymi. Nie pomaga też globalne ocieplenie, które utrudnia odzyskiwanie tlenu w wodzie morskiej.
SOLIDNA REDUKCJA ZANIECZYSZCZEŃ
Według uczonych sytuacja jest katastrofalna i może doprowadzić do masowej śmiertelności zwierząt morskich. Związki organiczne, składniki odżywcze z pól uprawnych, wpadające do morza, powodują rozkwit glonów. Te opadają na dno, a tam rozkładają je bakterie, które zużywają tlen i uwalniają fosfor, który powoduje zakwit sinic. Sytuację Bałtyku może uratować solidne zredukowanie zanieczyszczeń przez wszystkie kraje, leżące w basenie tego morza.
Iwona Wysocka/mk