Rząd uratuje starogardzką stadninę? – tego chcą jej pracownicy. Obiekt od lat popada w ruinę. Obecnie 45 końmi zajmuje się łącznie siedmiu pracowników. Receptą ma być wpisanie obiektu na listę Pomników Historii.
– Mamy grupę osób społecznie zaangażowanych, którym zależy na przyszłości stada ogierów. Razem przygotowujemy wniosek do ministerstwa kultury o wpis stadniny na listę Pomników Historii. Chcielibyśmy, aby ministerstwo objęło opieką placówkę. Wtedy łatwiej byłoby pozyskać pieniądze na poważniejsze remonty – mówi Olena Pilkiewicz ze starogardzkiej stadniny.
PRZECIEKAJĄCY DACH
Obecnie w starogardzkim stadzie pracuje łącznie siedem osób, które zajmują się wszystkim. Od remontowania zabudowań, do opieki nad zwierzętami. A jest czego doglądać, bo w stadninie znajduje się 45 koni – w tym państwowe ogiery i konie prywatne.
– Najpilniejszą sprawą jest remont hali treningowej. Tam ćwiczą przede wszystkim dzieci i młodzież, a dach przecieka. Każdy deszcz tylko pogarsza sprawę – dodaje Pilkiewicz.
DZIERŻAWA ROZWIĄZANIEM?
Dyskusje dotyczące przyszłości starogardzkiej stadniny toczą się od lat. Jednym z proponowanych rozwiązań miała być wieloletnia dzierżawa stadniny przez miasto. W ubiegłym roku doszło do spotkania starogardzkich samorządowców i posła Jan Kiliana z wiceprezesem Agencji Nieruchomości Rolnych Andrzejem Sutkowskim. Miasto chciało wtedy wydzierżawić stado na 15 lat. Zapytaliśmy o efekty tych działań.
– Od dłuższego czasu niewiele się wydarzyło w tej sprawie. Na nasze pisma otrzymaliśmy tylko odpowiedź, że budynki stadniny dalej będą zarządzane przez Skarb Państwa. Od tej pory nie wracaliśmy do tematu. Może w przyszłości… – mówi Przemysław Biesek-Talewski, wiceprezydent Starogardu Gdańskiego.
Jak przypomina Zbigniew Potocki ze starogardzkiego Muzeum Ziemi Kociewskiej, początki stadniny sięgają XVIII wieku, kiedy wyznaczono 25 hektarów na potrzeby wojskowej stadniny. – Budowa stadniny trwała prawie 25 lat. Przez ten czas powstały stajnie, gmach administracji oraz mieszkania obsługi. Oddano je do użytku w 1914 roku – dodaje historyk.
Tomasz Gdaniec/mm